Zaczęło się dramatycznie. Wysiadaliśmy właśnie, kiedy zatłoczonym autobusem szarpnęło, a chwilę później U leżał ze zwichniętym kolanem na chodniku. Zwiedzanie Wiecznego Miasta zaczęliśmy więc od szpitalnej izby przyjęć. Kolano jako tako nastawiono, przed północą dotarliśmy wreszcie do wynajętego domku, ale jasne było, że razem nie pozwiedzamy.
Cóż, będzie za to pretekst do powrotu, choć tak naprawdę go nie potrzebuję. Pięć dni w Rzymie to żart, pięćdziesięciu by było mało. Ale nawet w tak krótkim czasie udało mi się dotrzeć do kilku miejsc, których nie powinien ominąć żaden miłośnik literatury. Wybrałam dla was pięć z nich, a jeśli znacie inne, chętnie o nich poczytam!
Keats-Shelley House
Pierwsze miejsce będzie najłatwiejsze do odnalezienia, znajduje się bowiem zaraz przy Schodach Hiszpańskich. Dla mnie było jednym z dwóch najważniejszych. To tutaj John Keats spędził ostatnie miesiące życia. Można zajrzeć do pokoju, w którym zmarł, spojrzeć przez okno na zatłoczone schody. Dla mnie było to przejmujące doświadczenie, myślę zresztą, że te ciche, pełne książek i rękopisów pokoje na każdym wywrą wrażenie.
Keats przyjechał do Rzymu w nadziei, że ciepły klimat wpłynie korzystnie na jego zdrowie. Chorował na gruźlicę, musiał więc zdawać sobie sprawę z tego, że całkowity powrót do zdrowia jest niemożliwy – wtedy była to choroba nieuleczalna. Pobyt we Włoszech być może odwlekł na kilka miesięcy to, co nieuniknione.
Oryginalne meble z sypialni Keatsa spalono po jego śmierci. Gruźlica była wtedy prawdziwym postrachem, na wszelki wypadek unikano więc kontaktu z przedmiotami, których dotykali chorzy. Wnętrze zostało jednak dość szybko odtworzone. Inne pokoje zawierają oryginalne meble, a także mnóstwo eksponatów zgromadzonych już w późniejszych latach, takich jak rękopisy i szkice Keatsa i jego przyjaciół.
Muzeum gromadzi też pamiątki po Percym Shelleyu, choć ten nigdy tu nie był. Bardzo chętnie odwiedziłby Keatsa, był bowiem wielbicielem jego poezji. Keats jednak nieufnie podchodził do Shelleya, który po pierwsze nie cieszył się zbyt dobrą reputacją (delikatnie rzecz ujmując), a po drugie był arystokratą, co w młodym poecie budziło niechęć. Dla mnie jednak ta część wystawy była wyjątkowo ciekawa, jako że niedawno skończyłam tłumaczyć biografię Mary Shelley – żony Percy’ego, i Mary Wollstonecraft – jego teściowej. W jednym z ciasnych pokoików znalazłam rękopis listu, który kilka tygodni wcześniej przekładałam na polski – poczułam ciarki na plecach!
Cmentarz protestancki
Przenieśmy się więc od razu w drugie związane z tymi samymi osobami miejsce, które dla mnie będzie chyba stałym celem pielgrzymek. Nawet jeśli nie obdarzacie Keatsa i Shelleya specjalną atencją, podczas pobytu w Rzymie koniecznie wybierzcie się na tak zwany English Cemetery, czyli protestancki cmentarz. To wyjątkowo klimatyczne miejsce, którym trudno się nie zachwycić, powstało z myślą o Anglikach, którzy licznie odwiedzali Wieczne Miasto podczas tzw. Grand Tour, czyli wyjazdów na kontynent celem podziwiania sztuki europejskiej i nabywania ogłady. W XVIII wieku taką wycieczkę (często trwającą kilka lat) odbywał każdy szanujący się dżentelmen. Jeździły też panie, choć nie aż tak licznie. Nie wszyscy wracali z takich wyjazdów cało i zdrowo, zwłaszcza że w Rzymie można było wówczas zachorować na malarię. Katoliccy Włosi nie pozwalali na pochówek protestantów na swoich cmentarzach. Przez wieki ciała niekatolików grzebano za murami miejskimi, aż wreszcie powstał ten cmentarz.
Dzisiaj cmentarz przypomina oazę. Jest tu zielono, cicho i melancholijnie. W słońcu wygrzewają się koty, które znalazły tu dom i są pod dobrą opieką. Każdy nagrobek to oddzielna opowieść.
Podobnie jak większość osób odwiedzających to miejsce, szukałam przede wszystkim dwóch grobów. Pierwszy znalazłam nieco z boku, na trawniku.
To nagrobek Keatsa, który nie chciał, by wyryto na nim jego nazwisko. Poprosił, by umieszczono jedynie napis: „Tutaj spoczywa ten, którego imię zapisano na wodzie”.
W centralnej części cmentarza, u stóp kamiennej piramidy, pochowano Percy’ego Shelleya. Mąż Mary Shelley utonął w Morzu Śródziemnym. Jego ciało zostało wyrzucone na brzeg, a pochówkiem zajął się przyjaciel, nieco szemrany typek, który zresztą zarezerwował dla siebie miejsce obok Percy’ego. Mary przyjechała tu dopiero wiele lat później.
Cytat wyryty na płycie nagrobnej pochodzi z „Burzy” Szekspira i w tłumaczeniu Barańczaka brzmi:
Już niestraszne mu cierpienia
W klejnot morza się przemienia.
Nimfy morskie biją w dzwon.
Na tym samym cmentarzu pochowano też trzyletniego syna Mary i Percy’ego, Williama. Jego śmierć była ogromną tragedią i w jakimś sensie zapoczątkowała ciąg zdarzeń, których końcem było wyrzucenie na brzeg ciała Percy’ego.
Mogłabym o nich pisać długo, ale się powstrzymam. Przeczytajcie Buntowniczki Charlotte Gordon, kiedy się już ukażą (w przyszłym roku), jeśli chcecie wiedzieć więcej (przeczytajcie koniecznie, bo zarówno Mary Shelley, jak i Mary Wollstonecraft miały niesamowicie ciekawe życie).
Dom Goethego
Łatwo na niego trafić, znajduje się bowiem w pobliżu najpopularniejszych zabytków, czyli Schodów Hiszpańskich i Fontanny di Trevi. Goethe spędził we Włoszech tylko dwa lata, ale ten pobyt wywarł na nim wielkie wrażenie. Jego rzymskie mieszkanie przy Via del Corso zostało przerobione na muzeum. Niestety, wnętrze nie jest tak atrakcyjne, jak dom Keatsa, ponieważ praktycznie nie ma w nim mebli ani innych elementów wyposażenia. Można za to obejrzeć sporo rękopisów, pierwsze wydania jego książek i obrazy.
Nie jest to może miejsce, do którego warto specjalnie jechać (o ile nie jesteście wielkimi fanami Goethego), ale warto wstąpić przy okazji spaceru po okolicy.
Antico Caffè Greco
Domy to jedno, ale znani pisarze bywali przecież na mieście, jadali, spotykali się ze znajomymi. I chyba każdy zajrzał do tej słynnej kawiarni, oddalonej zaledwie o kilka kroków od Schodów Hiszpańskich. Do regularnych bywalców należeli Byron, Percy i Mary Shelleyowie, Dickens Goethe. Nad kawiarnią mieszkał kiedyś Hans Christian Andersen – niestety jego mieszkania nie można zwiedzać.
Na tej samej ulicy mieszkali William Thackeray i lord Tennyson, a kilka przecznic dalej Henryk Sienkiewicz. Ceny w kawiarni są stosowne do okoliczności, ale przy barze można wypić pyszne espresso za grosze, a na następnej przecznicy można kupić chyba najsłynniejsze rzymskie tiramisu. Mowa o Pompi Tiramisu – lokalu, który od ponad sześćdziesięciu lat prowadzi rodzina Pompich. Powiem tak – było to jedyne miejsce, które podczas tych pięciu dni odwiedziłyśmy dwa razy!
Open Door Bookshop
Co to by była za wycieczka, gdyby nie można z niej było przywieźć jakiejś książki! Ostatnim miejscem niech będzie więc księgarnia. Open Door Bookshop to prawdziwa instytucja. Od czterdziestu lat można tam kupić książki w języku angielskim (znajdzie się też coś po włosku). Księgarnia położona jest na Zatybrzu, które skradło moje serce, jest malutka, ale książek w niej co niemiara, a i ceny ma całkiem przyzwoite. No i jak wygląda!
Sporo mi jeszcze zostało do zobaczenia, ale myślę, że jak na pięć dni utrudnionego zwiedzania nie było najgorzej. Chętnie spędziłabym więcej czasu na Zatybrzu, pochodziła też po innych dzielnicach i poszukała domów kolejnych pisarzy…
Więcej zdjęć z Rzymu na Instagramie, tu i tu. Dopisalibyście coś do listy? Szukacie takich książkowych miejsc podczas wyjazdów?
No Comments