Zakochałam się absolutnie bezkrytycznie. I to, o dziwo, nie w książce. Me uczucie obudził serial – tak, serial! – i od września sporo czasu straciłam (chociaż w zasadzie było to czas znakomicie spędzony) przyklejona do ekranu. Serial z pewnością jest dobrze znany tym z was, którzy mieszkają na Wyspach, gdzie jest bardzo popularny, w Polsce jednak pokazywał go tylko TVN Style i na pewno wiele osób nie zwróciło na niego uwagi. Jeśli jednak fascynuje was życie po obu stronach schodów – na górze, gdzie mieszka właściciel domu z rodziną, oraz na dole, gdzie pracuje służba, jeśli kochacie angielskie rezydencje i ogrody i jeśli lubicie filmy kostiumowe, jeszcze dzisiaj poszukajcie serialu, a właściwie miniserialu „Downton Abbey.”
Bohaterami są mieszkańcy rezydencji Downton Abbey, w rzeczywistości zapierający dech w piersiach Highclere Castle.
Akcja rozpoczyna się dzień po zatonięciu Titanica, drugi sezon zaś kończy się krótko po zakończeniu I wojny światowej. Bohaterami są mieszkańcy domu – Lord Grantham, jego żona, trzy córki, daleki kuzyn, reszta rodziny oraz kilka osób spośród licznej służby. Zostajemy wciągnięci nie tylko w perypetie związane z dziedziczeniem – tytuł i posiadłość muszą przejść na potomka płci męskiej, którym niespodziewanie zostaje kuzyn żyjący na sposób bynajmniej nie arystokratyczny, który, o zgrozo, pracuje zarobkowo! Historia jest jednak tylko pretekstem do poznania marzeń, lęków i ambicji całej gamy bohaterów, z których każdy jest inny, każdy interesujący i budzący emocje. Świetnie napisany i równie dobrze zagrany serial, zdobył zresztą w tym roku jedną z dwóch najważniejszych statuetek Emmy – za najlepszy miniserial dramatyczny.
Warto oglądać choćby dla wspaniałej architektury i autentycznych wnętrz, a przede wszystkim dla czułego, wnikliwego portretu epoki, która już minęła. Gwarantuję jednak, że całość wciągnie was błyskawicznie i pokochacie zarówno bohaterów, jak i ich dom.
Na zachętę trailer pierwszego sezonu:
Gdy obejrzałam już wszystkie do tej pory wyemitowane odcinki, żal mi było rozstawać się z atmosferą epoki edwardiańskiej. Zaczęłam więc przeglądać tytuły podobnych w klimacie filmów i książek i wpadł mi w oko tytuł „Markham Thorpe”, coś, o czym nigdy nie słyszałam. Przy okazji odkryłam, że wreszcie – o radości! – można zamawiać używane książki z Amazona do Polski! Zamówienie złożyłam w piątek, a już we wtorek w mojej skrzynce wylądowała paczuszka z niezbyt dużą książeczką.
Owszem, można w tej książce odnaleźć trochę z klimatu Downton Abbey, jednak jest to zupełnie inna, i nie da się ukryć, nie tak świetnie opowiedziana historia. Młodziutka Ellen Braithwaite trafia do Markham Thorpe, wspaniałej rezydencji, gdyż jej rodzina potrzebuje dodatkowego dochodu. Ellen zostaje pokojówką, tak jak jej starsza, obyta już w świecie siostra. Powoli wdraża się do pracy w wielkim domu i do panujących w nim dziwnych obyczajów. Pewnym utrudnieniem staje się fakt, iż Markham Thorpe różni się od innych domostw. Silną ręką rządzi w nim pani Rundell, ochmistrzyni, i nawet właściciel domu rzadko sprzeciwia się jej decyzjom. Ellen trafia pod jej skrzydła, czy jednak jest to faktycznie błogosławieństwo? Pani Rundell zdaje się mieć w stosunku do niej pewne plany, z których Ellen nie zdaje sobie sprawy.
Intrygi, sekrety, drobne grzeszki i ciężkie przewinienia, zazdrość i małostkowość, niewinność i naiwność – wszystko to razem składa się na całkiem wciągającą historię. Trochę szkoda, że nie jest ona naprawdę dobrze napisana – postaci są mało wiarygodne pod względem psychologicznym, zakończenie raczej pospieszne i szczerze mówiąc rozczarowujące. Jako czytadło sprawdza się jednak znakomicie i może z powodzeniem zapełnić jeden jesienny wieczór. Byle nie ten, w który nadawany jest kolejny odcinek „Downton Abbey”!
No Comments