Cierpliwość wszystkich, którzy zaglądają na mój drugi blog, została wystawiona na próbę, jako że wynika z niego, że wróciłam już kilka dni temu, a tymczasem na Mieście Książek wciąż cisza. Niestety, zmiana klimatu mi nie posłużyła i od razu po powrocie dopadło mnie potężne przeziębienie. Odsypiam więc zmianę czasu i przeczekuję gorączkę, nadrabiając przy okazji zaległości w lekturach.
Nie powiem, że łatwo się odnaleźć po miesiącu spędzonym wśród palm, szumu morza i zapachu kwiatów i kadzideł. Kolorowe sarongi, które w Azji wyglądały zupełnie normalnie, kłują w oczy powiewając na moim blokowym balkonie. Budzę się zaskoczona chłodem, brak mi ananasów, smoczych owoców, rambutanów… Cieszę się jednak, że sezon pomidorowo-śliwkowy jest w pełni!
Książkowo wyjazd był wyjątkowo monotematyczny. Zabrałam Kindla i jestem zachwycona jego użytecznością w podróży. Nie musiałam martwić się o to, które książki spakować, czy mi ich wystarczy, czy nie będę miała ochoty na coś innego… Zabrałam jedną rezerwową książkę papierową, którą zresztą przeczytałam w dwa dni, a poza tym czytałam tylko z Kindla, i to przez miesiąc praktycznie to samo. G.R.R Martin wreszcie ukończył kolejny tom „Pieśni Lodu i Ognia”. Żeby odświeżyć sobie wydarzenia z poprzedniego tomu przeczytałam najpierw dwie części „Uczty dla wron”, a następnie kupiłam „A Dance with Dragons” na Kindla, co jest tym lepszym rozwiązaniem, że wersja papierowa jest ogromna! Martin na wyjeździe sprawdza się znakomicie. Zauważyłam już dawno, że ciężko mi się skupić na książce w podróży. Wolę obserwować ludzi i świat wokół mnie, i nawet w trakcie wielogodzinnej jazdy autobusem czy pociągiem nie bardzo mogę czytać, a czasem chciałoby się jednak na chwilę wyłączyć i zagłębić w książce. Saga Martina jest tak wciągająca, że łatwo zapomnieć o otaczającym świecie. Chociaż więc czytałam też od czasu do czasu opowiadania indonezyjskiego noblisty oraz kilka podróżniczych książek o Indonezji, najchętniej odpoczywałam przy „Pieśni Ognia i Lodu” i cieszę się, że został mi jeszcze spory kawałek ostatniego tomu do przeczytania. Swoją drogą, po polsku dostępny będzie podobno w połowie listopada.
Internet w Kindlu działał za to tak sobie. Zasięg 3G pojawiał się i znikał. W Indonezji 3G działało właściwie tylko na Bali i chwilami w Surabayi – jedynym dużym mieście na Jawie, które odwiedziliśmy. W Malezji 3G nie było w ogóle, zaś w Tajlandii łączył się nie najgorzej, zwłaszcza w Bangkoku. Widziałam w sumie może 5 osób podróżujących z Kindlem – niezbyt dużo, ale i tak więcej, niż się spodziewałam.
Przeczytałyśmy też z Olą „Rodzinę Penderwicków na wakacjach” – uroczą powieść o czwórce sióstr i pewnym chłopcu. Teraz zaś moja córka zaczyna swoją pierwszą szkolną lekturę (Przygody Koziołka Matołka) i jest bardzo tym faktem przejęta! Wróciła do szkoły z radością, a ja z równą radością przyjmuję fakt, że przede mną tydzień pracy, a potem wolne do końca września:) Całe szczęście, bo może uda mi się zmniejszyć nieco stos książek, czekających na przeczytanie w najbliższej kolejności… Tymczasem zabieram się za nadrabianie zaległości na Waszych blogach!
No Comments