Dobrze, że nie wpadło mi do głowy, aby w ramach postanowień noworocznych kupować w tym roku mniej książek, bo poległabym z kretesem już w pierwszym tygodniu roku. A nawet przemknęło mi przez myśl wzięcie udziału w angielskim wyzwaniu TBR challenge (To Be Read), którego uczestnicy zobowiązują się do początku kwietnia czytać jedynie książki z posiadanych już stosików. Chociaż jednak niepoprawna ze mnie optymistka, tym razem mój optymizm musiał ustąpić pola realistycznemu stwierdzeniu, że nie poprawię sobie w ten sposób statystyki ukończonych wyzwań;) Wczorajsze zakupy usprawiedliwiam jednak przed sobą potrójnie – po pierwsze, dzisiaj i jutro to moje ostatnie wolne dni prawie do końca stycznia, jako że pracuję przez kolejne trzy weekendy, po drugie, dostałam pod choinkę kartę prezentową do Empiku i chociaż jest ważna rok, to przecież nie będę się tak katować, odkładając jej zrealizowanie, a po trzecie, w okresie międzyświątecznym, po desperackich próbach upchnięcia gdzieś nabytych w ostatnich miesiącach książek, które zalegały podłogę przy fotelach, stolik nocny, wpychały się przed inne książki na zapchane półki, a nawet tłoczyły pod łóżkiem, nabyliśmy przedmiot pożądanie mola książkowego – pusty regał.
Myślę, że nie macie złudzeń w kwestii tego, jak długo regał pozostał tak przyjemnie pusty… Niemniej jednak, trochę przestrzeni na półkach nam przybyło i powiedzmy, że jeśli będę się ograniczać, powinno mi wystarczyć na jakiś czas. Pod warunkiem oczywiście, że nie wybiorę się na jakiś weekend do Anglii…
W związku z powyższym spędziłam urocze kilka godzin przeglądając książki i nawet chociaż wielu książek z mojej listy w empiku oczywiście nie było, nie miałam problemu z wybraniem całej kupki. W dodatku przy okazji odkryłam wyprzedaż w Bookareście (polecam ją wszystkim Poznaniakom!). Zebrałam na kupkę nabytki oraz książki, które dostałam niedawno, czy to pod choinkę, czy to od wydawnictw, i nawet udało mi się skłonić zaspanego kota, żeby przez chwilę posiedział spokojnie przy stosiku.
Od dołu:
Tahir Shah „Caliph’s House” – prezent od Chihiro, dziękuję Ci bardzo, kochana! Od dawna chciałam przeczytać coś tego autora, a ta opowieść wydaje się idealna na naszą mroźną zimę. Autor wraz z rodziną (żona w ciąży i córka) decydują się opuścić pochmurną Anglię i kupić stary dom w Casablance. Tytułowy Dom Kalifa jest w kiepskim stanie, ale Shah zakochuje się w nim od pierwszej chwili i na przekór wszelkim trudnościom postanawia przywrócić go do stanu dawnej świetności. Brzmi to trochę jak „Rok w Prowansji”, ale zamiast południa Francji mamy tu bazary, słońce i wąskie uliczki Maroka. Kocham opowieści o starych domach i przywracaniu ich do życia, lubię czytać o zaczynaniu życia na nowo gdzieś indziej, myślę więc, że ta książka długo nie będzie czekać na swoją kolej – fantastyczny prezent!
Ernest Bryll, Małgorzata Goraj-Bryll „Irlandia. Celtycki splot” – niespodziewana przesyłka od wydawnictwa Zysk i S-ka. Dawno nie czytałam nic o Zielonej Wyspie, a mam od dawna ochotę tam pojechać!
Paul Theroux „Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu” – prezent gwiazdkowy. Trzydzieści lat po napisaniu „Bazaru kolejowego” Theroux rusza w podróż własnymi śladami przez Azję, a o Azji ja mogę czytać zawsze. O pociągach także.
David Grann „Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji” – na blogu Poczytane Tomasz Pindel wytypował tę książkę do tytułu swojej książki roku, i tak mnie ujął obrazowym opisem gróźb z użyciem dwunastotomowej encyklopedii PWN, że powędrowała na sam szczyt listy zakupów.
Witold Szabłowski „Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji” – coraz częściej kusi nas północ Turcji, a te reportaże zbierają świetne recenzje. Niestety, kusi też Iran i „Ajatollah śmie wątpić”, najnowsza książka o tym kraju wydana przez Karakter, ale proste porównanie cen obu pozycji przeważyło chwilowo na korzyść Turcji.
Jean-Claude Carriere, Umberto Eco „Nie myśl, że książki znikną” – kolejny prezent gwiazdkowy, którego lekturę dawkuję sobie od Świąt, czytanie rozmów dwóch bibliofili jest bowiem niezwykle przyjemną rozrywką.
Małgorzata Warda „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” – ostatnio prawie pobiłam się ze starszą panią w bibliotece. Każdy by się pobił, gdyby z rąk mu praktycznie wyrwano książkę, której ktoś napisał taką recenzję. Od jej ukazania się, regularnie sprawdzałam katalog biblioteki osiedlowej i gdy tylko zobaczyłam, że ktoś oddał „Środek lata” Wardy, wybiegłam na mróz bez czapki. W bibliotece natychmiast zaczęłam przeglądać półkę z literaturą polską, ale książki Wardy nie było. Zrozpaczona, poszłam do pani spytać, gdzie ją znajdę. Pani odpowiada uprzejmie, że w romansach, musiałam taki dział zlokalizować, bo tam jeszcze nie zaglądałam, patrzę – jest książka, leży na wierzchu. Wyciągam rękę, i w tym momencie starsza pani chwyta książkę w oburzeniem, wołając, że ją sobie odłożyła. Już miałam zacząć walkę, ale pomyślałam sobie, że może ta pani też czyta blog Moni, położyłam więc uszy po sobie i na pociechę następnego dnia kupiłam sobie inną książkę tej autorki;)
Mari Jungstedt „Niewypowiedziani” – źle się czując, nie mając żadnego nieprzeczytanego kryminału skandynawskiego na półce. To znaczy, mam Mankela, ale go nie czytam, bo jak przeczytam, to już mi nic nie zostanie i całkiem będę się źle czuła. Musiałam więc kupić Mari Jungstedt, sami rozumiecie.
Becca Fitzpatrick „Crescendo” – książka od wydawnictwa Otwarte. Nie czytałam pierwszej części, czyli „Szeptem”, ale pamiętam dobre recenzje, dałam się więc skusić. Ci, którzy czytali „Szeptem” – powiedzcie, proszę, czy dużo tracę czytając od razu „Crescendo”? Sięgnąć po tom pierwszy najpierw?
Jenny Erpenbeck „Klucz do ogrodu” – dla zrównoważenia poprzednich, raczej lekkich pozycji. Melancholijna i poetycka historia pewnego domu nad jeziorem, położonego w okolicy Berlina, który jest świadkiem dramatycznych wydarzeń ubiegłego stulecia.
Teresa Oleś-Owczarkowa „Rauska” – jedenastoletnia dziewczynka wraz z rodziną zostaje w czasie II wojny światowej zesłana na roboty do Niemiec. W jej oczach nie jest to jednak wygnanie, a świat widziany jej oczami różni się od świata jej rodziców. Już od dawna mam tę książkę na liście, także dlatego, że moja babcia jako mała dziewczynka także przebywała w Niemczech na przymusowych robotach.
Evelio Rosero „Między frontami” – przeczytałam znakomite recenzje tek książki w „Nowych książkach” i chyba w „Lampie”, a także na kilku blogach. Uważam też, że literatura powinna przybliżać mi świat, którego nie znam, nawet jeśli to będzie bolesne, dlatego czasami sięgam po książki o konfliktach zbrojnych i ich wpływie na życie ludzi w różnych częściach świata. „Połówka żółtego słońca” to taka właśnie książka i choć jej lektura bolała, jest to jedna z ważniejszych książek mojego życia, liczę, że w „Między frontami” odnajdę podobne emocje i dowiem się czegoś więcej o kompletnie mi nieznanym kawałku świata.
Zapomniałabym zupełnie o jeszcze jednej książce, jako że znalazła już miejsce na półce. To jeszcze jeden prezent od Chihiro, jak zwykle cudownie trafiony – „The Consequences of Love” Sulaimana Addoni, którą się kiedyś zachwyciłam, z autografem:) Dziękuję bardzo!
Która z tych książek Was kusi najbardziej? I jakie są lub będą Wasze noworoczne nabytki?
Na koniec jeszcze raz Lucy, bo takie imię dostała ostatecznie nasza mała rozrabiaka. Gdyby się pozwoliła uczesać, prezentowałaby się zapewne lepiej, ale niestety, szczotka jest dla niej doskonałym obiektem do polowań i czeszemy ją po kawałeczku, gdy śpi, co nie jest najbardziej efektywną metodą…
No Comments