Jesteśmy już z Olą w domu! Właściwie już od trzech dni, ale od razu po powrocie zostawiłam małą z U i popędziłam do pracy odrabiać milion odwołanych zajęć…
Ola jest już w dobrej formie, chociaż do końca nie wiadomo, czy wszystko się zagoiło, bo lekarze z uporem robili jej tylko usg, na którym nic nie widać, a my teraz mamy dylemat, czy robić jej prywatnie tomografię, żeby się upewnić. No i czeka nas jeszcze sporo konsultacji i wizyt kontrolnych, ale najważniejsze, że nic strasznego się nie stało.
Trochę nie mogę jeszcze się pozbierać. Tak jakby świat się zatrzymał 2 czerwca i nie może się rozbujać na nowo. Patrzę na swoją córkę co chwilę, szczęśliwa, że ją mam, i nic więcej mnie nie obchodzi.
A tydzień w szpitalu na chirurgii dziecięcej to jak przeniesienie do świata alternatywnego. Wydawało mi się zawsze, że wiem, jak to wygląda, że potrafię sobie to wyobrazić. W końcu tyle się naczytałam, także o chorobach – gdy byłam dzieckiem, moja mama, która działa w Towarzystwie do Walki z Kalectwem, podsuwała mi sporo książek o chorych i niepełnosprawnych. Jednak książki i bujna nawet wyobraźnia nie oddają tego, jak wygląda świat, w którym są tylko chore i bardzo chore dzieci. Spotkałam tam jednak bardzo dzielnych i wspaniałych ludzi, w tym dziewczyny, które leżały z nami na sali, i które uczyniły ten koszmarny tydzień trochę jaśniejszym, za co im bardzo dziękuję. Dziewczyny – jeśli kiedyś tu zajrzycie, dziękuję, że byłyście tak pogodne, ciepłe i serdeczne!
Teraz trzeba powoli wrócić do normalności, ale nie spieszę się. Wciąż mam supeł w brzuchu, który bardzo powoli się rozwiązuje i chyba nie da się tego procesu przyspieszyć. Książki podczytuję, ale trudno mi się skupić na dłużej. Biorę się za możliwie najlżejsze i wciągające, żeby tylko wyrzucić z podświadomości myśli o tym, jak blisko było… Jak dobrze, że jeszcze nie skończyłam Martina, on się w miarę do tego celu nadaje…
Dziękuję wszystkim za dobre słowa, dobrze było wiedzieć, że tyle osób życzy Oli zdrowia:)
No Comments