Już od dawna nosiłam się z myślą, aby od czasu do czasu pisać o filmach, sztukach i innych wydarzeniach kulturalnych. Postanowiłam, że przynajmniej na razie pozostanę przy tytułach związanych z literaturą, czyli adaptacjach książek. Co do teatru, to trudno byłoby to jakoś rozgraniczyć, w końcu każda sztuka może mieć formę książkową? Ale tak czy inaczej, w teatrze bywam na tyle rzadko, że raczej dużo na ten temat nie będę pisać, choćbym nawet chciała…
Tymczasem jednak impulsem do pierwszego wpisu o książce w formie bardziej wizualnej była wczorajsza wizyta w teatrze. Teatr Nowy w Poznaniu wystawił „Burzę” Szekspira. Tak przynajmniej wydawało się w zapowiedziach. W rzeczywistości spektakl Janusza Wiśniewskiego z Szekspirem niewiele ma wspólnego. Jest to raczej luźna interpretacja jednego z wielu znaczeń, które w sztuce Szekspira można odnaleźć. Tekst jest zlepkiem oryginału z „Ziemią jałową” Eliota, wierszem Audena, „Doktorem Faustusem” Manna oraz kilkoma innymi tekstami. Całość ubarwiona lekkim jazzem oraz efektami specjalnymi. Dość luźno ze sobą powiązane sceny obracają się wokól tematu odpowiedzialności i roli artysty w jałowym i bezwzględnym świecie. Wyspę Prospera zaludnia szereg mieszkańców – groteskowych duchów, niezwykle malowniczych. Im dalej, tym więcej absurdu i tym mniej Szekspira. Końcowe sceny z Kalibanem w roli gwiazdora rockowego, śpiewającym w samochodzie, smażącym jajcznicę z keczupem, a na końcu strzelającym do zakneblowanego człowieka (artysty?) robią wrażenie, zresztą całość ogląda się dość lekko i bezboleśnie, zwłaszcza, że aktorzy są świetni, a większość scen bardzo malarsko skomponowana, jednak głębszy przekaz całości jakoś mi umknął. Być może, za słabo znam „Burzę”. Zresztą Wiśniewski podobno już po raz czwarty mierzy się z tym tekstem, być może najpierw należałoby poznać jego wcześniejsze interpretacje. Nie jest to jednak już teraz możliwe, zaś to, co dostajemy w tej wersji, jest moim zdaniem mało zrozumiałe. Zresztą większość ludzi na widowni chyba podzielała moje zdanie, bo po spektaklu dało się wyczuć pewną konsternację, że to już koniec.
Przy okazji tego spektaklu zaczęłam zastanawiać się nad swoim stosunkiem do tak uwspółcześnionych, a nawet udziwnionych wersji Szekspira czy innych podobnych tekstów. Doszłam do wniosku, że w takiej wersji chętniej oglądam sztuki, które znam bardzo dobrze. Nie odmówiłabym obejrzenia awangardowej wersji Króla Lira, Makbeta czy Snu nocy letniej, bo znam te sztuki na tyle dobrze, że chętnie popatrzyłabym na nie cudzym, wyrafinowanym okiem. Z drugiej strony, Szekspir kryje w sobie tyle aktualnych problemów i znaczeń, że szkoda mi patrzeć na tak okrojone i zmienione wersje.
Jakąś korzyść mi jednak ten spektakl przyniósł – pilną potrzebę ponownego przeczytania „Burzy”. Zaś sam spektakl podobałby mi się zdecydowanie bardziej, gdyby nosił inny tytuł i nie kusił Szekspirem…
No Comments