Niewiele brakowało, a przegapiłabym „Dom na Kresach” Philipa Marsdena. Oczywiście zauważyłam go w księgarni, bo jakże mogłabym nie zauważyć książki o tak nastrojowej okładce, ale uznałam, że to prawdopodobnie jakieś średnie czytadełko. Na szczęście z błędu wyprowadziła mnie Katja, po przeczytaniu jej recenzji książkę kupiłam i przepadłam bez reszty w nieistniejącym już świecie.
„Dom na Kresach” to nostalgiczna, dość smutna książka. Opowiada historię Zofii Ilińskiej, poetki, która zmarła kilka lat temu na emigracji, oraz jej matki, Heleny O’Breifne. Młodość ich obu naznaczyły wojny – Helena miała 17 lat, gdy wybuchła I Wojna Światowa, Zofia tyle samo w momencie wybuchu II Wojny. Obie były ziemiankami, ich majątki leżały na terenie obecnej Białorusi oraz Litwy. Obie kochały swoją ziemię ponad wszystko. „Dom na Kresach” to opowieść o ich dawnym życiu, o rodzinnych tradycjach, o tragediach i radościach, które spotykały ich rodziny, a przede wszystkim opowieść o powrocie do przeszłości. Powrocie, który stał się możliwy dopiero po upadku muru Berlińskiego, gdy Helena już nie żyła, a Zofia była już starszą panią, poetką, mieszkającą na stałe w Kornwalii. Na Białoruś wyrusza w towarzystwie znacznie młodszego przyjaciela, Philipa Marsdena, pisarza i dziennikarza. Jedzie szukać śladów dawnej przeszłości, grobu ojca, domu, który musiała zostawić znienacka, ludzi, którzy być może przeżyli, skarbu, który wraz z matką zakopały pod oznaczonym drzewem.
Świata sprzed wojny jednak już nie ma. Dom nie istnieje, groby zostały zbezczeszczone, drzewa wyglądają inaczej, ludzie są inni. Nieliczni jednak pamiętają, inni pomagają Zofii odbudować grób ojca i kaplicę rodzinną. Przeszłość zostaje zamknięta na tyle, na ile to w ogóle możliwe.
To bardzo dobrze napisana, niezbyt czułostkowa, niesentymentalna książka. Autor nie roztkliwia się, opowiada po prostu historię. Tylko że ta historia to historia tak wielu naszych dziadków, to poniekąd historia mojej rodziny, rodzin moich przyjaciół. Trudno mi więc pozostać wobec niej obojętną i wzruszyłam się jak zwykle. Moi Dziadkowie żyli inaczej, ale też musieli zostawić swoje domy, swoją ziemię – cały swój świat, w pół godziny spakować co się dało i uciec jak najdalej. Nigdy nie wrócili na Kresy, ja też nigdy tam nie byłam, ale ostatnio coraz bardziej kusi mnie, aby pojechać, zobaczyć, opowiedzieć Dziadkom, jak teraz wygląda ich dawny świat. Tylko że strach trochę, strach nie przed podróżą, ale przed tym, czego mogę się tam dowiedzieć przy okazji. Podziwiam Zofię.
Spodziewałam się nostalgicznej, uroczej opowieści o dawnym życiu, dostałam przejmującą opowieść o wygnaniu. Trzeba takie książki czytać, trzeba pamiętać. Zwłaszcza gdy są tak dobrze napisane.
No Comments