Nie ma się co oszukiwać – nie sięgnęłabym zapewne po tę książkę, gdyby nie to, że od dawna czytam bloga, a właściwie blogi, autorki. Nie sięgnęłabym dlatego, że jakoś nie lubię takich powrotów do lat 80-tych, no i jednak wciąż mało – za mało – polskich autorów czytam. Ponieważ jednak na blogu widać, że autorka pisać umie, stwierdziłam, że skoro jej notki mnie wciągają, to czemu z książką miałoby być inaczej? Otworzyłam więc „Czerwony rower” i przepadłam bez reszty.
I cóż z tego, że nie przepadam za powrotami do lat własnej młodości? „Czerwony rower” jest tak bardzo o mnie, że to aż niesamowite. Wracanie do szkoły z przyjaciółkami okrężną drogą przez wszystkie okoliczne uliczki, braterstwo krwi zawarte we wczesnej podstawówce, sekrety, zwierzenia, szczegółowe opisy pierwszych pocałunków. I rywalizacja, rywalizacja o pozycję w klasie, zazdrość o ciuchy z NRD, o wygląd, o pewność siebie. Lęk i zagubienie mimo przynależności do grupy najpopularniejszych dziewcząt w klasie. Takie są Karolina, Aneta, Gośka i Beata, bohaterki „Czerwonego roweru”. Taka byłam ja, i moje trzy najlepsze przyjaciółki z podstawówki z pewnością też. Lekki ucisk w gardle towarzyszył mi podczas lektury, a i po jej zakończeniu pozostało dziwne uczucie – jakbym zajrzała do swojego pamiętnika, którego za nic w świecie nie chciałabym otworzyć i który spalę, gdy się na to odważę.
Przyjaciółki spotykają się po latach. Tym razem są tylko w trójkę. Przeszłość skrywa tajemnicę, którą być może będą się wreszcie musiały podzielić. Gdy jednak ich sekret powoli wychodzi na jaw, nie wszystko okazuje się takie, jakim się wydawało kilkanaście lat wcześniej. Aby wreszcie poczuć się dorosłe, muszą zmierzyć się z przeszłością. Z bolesną historią własnego dorastania.
Książkę czyta się bardzo lekko, zagadka wciąga i pomimo iż jej rozwiązania domyśliłam się zdecydowanie za wcześnie, nie przeszkadzało mi to. Byłam już wtedy całkiem wciągnięta w świat zapyziałego osiedla Leśnego na przedmieściach Warszawy, przestawiony szczegółowo i z pietyzmem. Antonina jest niezwykle spostrzegawczą obserwatorką, ma dar niezwykle plastycznego odmalowywania świata. Jej lata 80-te są prawdziwe, nie wyidealizowane, jak się to czasem w takich powrotach do przeszłości zdarza. Ta historia mogłaby wydarzyć się kiedykolwiek, jej istota jest na wskroś współczesna, a rekwizyty sprzed kilkunastu lat jedynie pomagają nam, czytelniczkom po trzydziestce, tym silniej zidentyfikować się z bohaterkami.
Nie spodziewałam się tylu emocji, tylu wspomnień. Nie chciałam sobie przypominać, że dojrzewanie tak boli, że jest się wtedy tak głupim, tak pogubionym, tak oddzielonym. Nie jest przyjemnie uświadamiać to sobie zwłaszcza będąc matką – jakim cudem ja zdołam przez to przejść? Jak moja mama mnie zniosła? A jednocześnie dobrze było o tym czytać i przeżyć swoiste katharsis.
Nie jest łatwo pisać recenzję, gdy lubi się autorkę. Na szczęście „Czerwony rower” broni się tak dobrze, że nie muszę czuć wyrzutów, wygłaszając nieszczerze pochlebstwa lub krytykując z żalem. To dobrze napisana powieść, wciągająca, poruszająca, prawdziwa. Z pewnością sięgnę więc po debiutanckie „Trzy połówki jabłka” i czekam na kolejne książki;)
Moja ocena: 5/6
No Comments