Węch jest chyba najbardziej niedocenianym zmysłem. Dużo uwagi poświęcamy widokom, dźwiękom, smakom. A zapachy? Zauważamy je czasami, gdy są wyjątkowo intensywne, obrzydliwe lub smakowite, gdy przywołują na myśl wspomnienia. A nawet gdy je czujemy, opisać ich nie umiemy. Kto powie, czym pachniały jego ostatnie wakacje? Jaki zapach unosił się w jego pokoju w dzieciństwie, a czym pachnie jego dom obecnie? Jak pachnie hotel, biuro, poczta? Zwykłe miejsca, w których spędzamy sporo czasu, nie zwracając na nie prawie uwagi.
Dawid Rosenbaum jest inny. Poznaje świat węchem, z całej feerii zapachów wydobywa te pojedyncze, które go urzekają, i opowiada o nich tak, że zaczynamy je czuć jakoś wbrew sobie. Jego książka to właściwie nie jest nawet zbiór reportaży – to raczej kolekcja obrazków, zatrzymanych chwil. Pachnąca słońcem, dojrzałymi pomidorami, świeżo zmieloną kawą, sosnowym drewnem, a nawet przypalonym mlekiem. Sam pomysł wydał mi się dobry, ale raczej nużący – cała książka o zapachach? Miałam zamiar dawkować sobie lekturę, sięgając po nią co jakiś czas, żeby zanurzyć się w coraz to innym aromacie. Jednak nie wiedząc, kiedy, połknęłam ją w jeden wieczór, i dopiero pod koniec czytania zdałam sobie sprawę, jak spragniona byłam takich zmysłowych doznań, smakowania świata całym ciałem, choćby za pośrednictwem książki. Zagubiona w jednostajnym rytmie pomiędzy pracą a domem, usiłowałam przypomnieć sobie jakieś drobne przyjemności z ostatnich tygodni i niewiele byłam ich w stanie przywołać. Dni przeciekają mi przez palce, nie zostawiając po sobie śladu, bezwonne, o smaku lurowatej kawy i kanapek. I dopiero lektura „Zapachów miast” uświadomiła mi, jak bardzo się tym zmęczyłam, i jak tęsknię za tym, żeby zatrzymać się na chwilę i poczuć świat wszystkimi zmysłami.
„Zapachy miast” to szybka i wprawiająca w zawrót głowy podróż przez kontynenty, bezpretensjonalna, pełna małych olśnień. Rosenbaum z jednakową uwagą traktuje zapach letniego deszczu w Paryżu i woniejące kiełbasą i jajkiem na twardo lotnisko Okęcie. Nie opowiada nam o swoich podróżach – rzadko kiedy wiemy, po co, na jak długo i w jaki sposób jedzie. Wiemy za to, jak wygląda Bangkok oglądany o świcie z okna na 25. piętrze. Co robił, gdy obudził się w środku nocy zaraz po przylocie na Kanary, a w pokoju miał tylko orzeszki, czekoladki i colę. Co podają w Nowym Jorku na śniadanie w luksusowym hotelu, a co w modnych delikatesach na rogu. W którym wielkim mieście powietrze o poranku pachnie żywicą, a w którym gazetą i kawą z mlekiem. Budzi się w nas apetyt na więcej, więcej zapachów, smaków, więcej podróży, więcej życia. Apetyt, jakiego nie rozbudzi chyba żaden przewodnik, choćby miał najpiękniejsze zdjęcia wydrukowane na błyszczącym papierze.
Odłożyłam książkę na kilka stron przed końcem. Nie chciałam tak od razu wrócić do szarej, bezwonnej rzeczywistości. Wyszłam na balkon. Jest pierwsza noc lata, noc Kupały, i jeszcze nie jest całkiem ciemno, choć zbliża się 23.00. Moje petunie wydzielają ciężki, lekko duszący zapach, którego nie czuć w środku dnia. Niebo rozświecają tysiące migoczących światełek. To lampiony puszczane dzisiaj nad Wartą przez Poznaniaków – 5000 lampek unosi się powoli nad miastem. Dawid Rosenbaum wyrwał mnie z letargu w samą porę. Zaczyna się lato i świat wokół mnie pachnie. I nawet wiem już, czym pachnie moje pozornie bezwonne, blokowe mieszkanie. Kardamonem i gałką muszkatołową z dzisiejszego obiadu. Kurzem unoszącym się znad półek z książkami. Świeżo usmażonym dżemem truskawkowym. Dziecięcym szamponem mojej córki.
Jak pachnie Wasz świat?
Moja ocena: 5/6
No Comments