Po niewielką książeczkę całkiem mi nieznanego nowozelandzkiego pisarza sięgnęłam właściwie tylko dlatego, że szukałam czegoś cienkiego do tramwaju, ponieważ czytane przeze mnie już od miesiąca „Święte gry” zdecydowanie się do noszenia w torbie nie nadają, oraz czegoś do wyzwania 6 kontynentów, którego termin wkrótce upływa. „Jeździec na wielorybie” nadawał się doskonale. Opis na okładce zaintrygował mnie dodatkowo, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, żebym sięgała po tę książkę z wielkimi oczekiwaniami. Mile się rozczarowałam, ponieważ książka Witi Ihimaera okazała się być pełną magii metaforą, bogatą w znaczenia, a jednocześnie uroczą i lekką w lekturze.
Dawno, dawno temu, na początku świata, stworzenia morskie niecierpliwie wyglądały pojawienia się pierwszego człowieka. Gdy zjawił się Paikea – praprzodek Maorysów, pomiędzy nim a przywódcą stada pierwszych wielorybów pojawiła się przyjaźń i miłość. Człowiek i wieloryb wspólnie przemierzali morza i oceany, zjednoczeni w uścisku. Jednak pewnego dnia Paikea postanowił pozostać na lądzie i tam założyć rodzinę, wieloryb zaś, odpowiedzialny za swoje stado, musiał opuścić jedynego przyjaciela. Odtąd jego serce przepełniał smutek i tęsknota za człowiekiem, starał się jednak być dobrym przywódcą dla swojego stada.
Od tego czasu minęły jednak stulecia. Wieloryb zestarzał się a wody po których prowadził swoje stado zostały skażone. Tęsknota za jedynym przyjacielem stała się nie do zniesienia i wieloryby zaczęły podpływać blisko plaż, zbyt blisko, aby móc powrócić na otwarte wody. Tymczasem potomkowie Paikei, Maorysowie, od lat kultywują stare tradycje, starają się żyć w poszanowaniu przyrody i obyczajów. Ich przywódcą jest stary Koro Apirana, którego głównym marzeniem jest znalezienie swojego następcy w kolejnym pokoleniu. Niestety, zamiast wyczekiwanego wnuka na świecie pojawia się dziewczynka, Kahu, a jej dziadek nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że kobieta mogłaby stanąć na czele plemienia.
Kahu ma jednak dar przekazany jej przez samego praprzodka Paikeę – potrafi rozmawiać z wielorybami. I mimo iż dziadek odtrąca wciąż jej miłość, już jako mała dziewczynka walczy o jego uznanie. Dopiero jednak, gdy na plaży zaczną ginąć wieloryby i gdy w czasie burzy pojawi się sam Paikea, Kahu będzie miała okazję przekonać dziadka, że naprawdę jest wybraną. Aby to zrobić, będzie musiała zaryzykować szaleńczą wyprawę na grzbiecie starego, oszalałego z tęsknoty wieloryba, wyprawę, która może zakończyć się śmiercią.
Opowieść o Kahu i jej dziadku stanowi główną oś książki, ale przeplatana jest maoryskimi legendami i opowieściami o tęskniącym wielorybie. Te dwie opowieści uzupełniają się tak, jak świat ludzi i przyrody, tak jak świat Maorysów i wielorybów nie mogą bez siebie istnieć. Bolesna historia Kahu walczącej o miłość dziadka i historia wieloryba pragnącego znowu ponieść na swoim grzbiecie człowieka mogą być czytane jako metafory świata, który może istnieć tylko w jedności, tylko gdy granica między światem ludzi i światem przyrody zostanie zatarta. Rytualny okrzyk Maorysów, hui e, haumi e, taiki e znaczy: niech się stanie, połącz wszystko, zwiąż wszystko. Ale czy jeszcze możliwe jest takie połączenie?
Niewielka objętościowo bajka, a niesie w sobie tyle treści. Odkrycie jej było naprawdę niezwykłą niespodzianką, dokładnie taką, na jaką liczyłam przy wyzwaniu 6 kontynentów. Według tej książki został też nakręcony film, chętnie go przy okazji obejrzę.
No Comments