Lubię swoje końcoworoczne podsumowania, zmuszają mnie do przyjrzenia się bliżej swoim lekturom i przeanalizowania swoich czytelniczych zwyczajów. Zanim założyłam bloga, nie miałam pojęcia, że czytam prawie dokładnie tyle samo książek co roku. W 2008 było to 56 książek, w 2009 59, a w 2010 55. Niestety, trochę opuściłam się z odnotowywaniem wszystkich przeczytanych książek na blogu, i robię postanowienie, aby to poprawić. Nie spisałam całkiem sporej ilości książek, które przeczytałam do doktoratu, zwłaszcza tych czytanych w Chawton, często jednak nie czytam ich od deski do deski, a tak czytam wszystko, co odnotowuję na blogu. 55 to niezbyt dużo, ale najwyraźniej to jest właśnie odpowiednia dla mnie ilość. Czytam praktycznie zawsze, i mało mam okresów, kiedy nie czytam nic, chociaż zdarza się sporo takich dni. Czytałabym więcej, gdyby nie uzależnienie od internetu;)
Przyglądając się bliżej tytułom przeczytanym w 2010 roku, widzę niewielkie zmiany. Oczywiście, najwięcej książek przeze mnie przeczytanych zostało napisanych w języku angielskim, ale w tym roku przeważają autorzy amerykańscy (18 książek), nad angielskimi (11 książek) – dla obrony honoru literatury angielskiej powinnam chyba dopisać wszystkie te doktoratowe lektury! Dwie tylko książki australijskie, ale za to 7 polskich – to zdecydowanie lepiej niż dotychczas, chociaż nadal żałośnie mało. Coraz więcej polskich książek pojawia się jednak na moich półkach i spora w tym zasługa wydawnictw, które intensywnie promują polską literaturę, wysyłając egzemplarze recenzyjne blogerom (i nie mam na myśli tylko tych, które sama dostaję – bardzo często kupuję książki recenzowane na innych blogach. Blogi są moim głównym źródłem nowych tytułów. Czytam prasę książkową i bardzo sobie cenię czasopismo „Nowe książki”, ale prawda jest taka, że zanim ukaże się w nim recenzja jakiejś książki, wiele blogerów już dawno ma ją przeczytaną i zrecenzowaną. Blogi zdecydowanie wygrywają szybkością przekazu. Poza tym czytając regularnie blog, nawiązuję relację z jego autorem czy autorką i zdobywam wiedzę o jego czy jej gustach – wiedzę, która sprawia, że często w ciemno kupuję książki na niektórych blogach polecane. I niestety – skutek jest taki, że w moim domu przybyło w tym roku zdecydowanie więcej niż 55 książek…
Z książką roku jednak mam wyjątkowy problem. W ubiegłych latach zdarzały mi się książki, które wyjątkowo zapadały mi w pamięć i trafiały do serca, w tym roku jednak takiego faworyta nie mam. Kilka tytułów, które na pewno zasługują na wyróżnienie, to (w porządku alfabetycznym):
Sarah Harriet Burney „Country neighbours” – za wciągnięcie w bogaty świat osiemnastowiecznej literatury kobiecej.
George R.R. Martin „Gra o tron” i kolejne tomy – za wiele nieprzespanych nocy, za świat totalny, za przywrócenie wiary w fantasy i potęgę literackiej wyobraźni
Iain Pears „Którędy droga? – za misterną intrygę i styl, za ciemne uliczki Oksfordu, za niespodzianki obalane przez kolejne niespodzianki
Anne B. Radge „Ziemia kłamstw” – za ośnieżone fiordy, chłodne spojrzenie i buzujący ogień emocji
Kathryn Stockett „Służące” – za wiarę w literaturę i jej moc zmieniania świata
Johan Theorin „Zmierzch” i „Nocna zamieć” – za Olandię, puste plaże i mgły nad alvaretem, za sceny śnieżnej zadymki, które śnią mi się czasami
Nie potrafię w tej chwili z tej grupki wybrać tej jednej, jedynej książki, które otrzyma mój własny , prywatny tytuł Książki Roku. Prześpię się z tym przez kilka dni i po Nowym Roku podejmę decyzję. Bez wątpienia mogę powiedzieć jedynie, że to był dla mnie rok skandynawskich kryminałów – na liście są dwa tytuły Theorina, ale powinny się znaleźć także wszystkie książki Jo Nesbo, którego w tym roku odkryłam.
Prywatnie zaś cieszę się, że rok się już kończy – po raz pierwszy w życiu. Dziwny to był rok, pod wieloma względami bardzo trudny – wypadek Oli i mojego Taty dominuje we wspomnieniach i wciąż jeszcze rzuca się na nas wszystkim cieniem. Z drugiej strony jednak skończyło się wszystko dobrze, za co jestem wdzięczna każdego dnia. Teraz jednak, na sam koniec roku, nasz przyjaciel przeszedł ciężką operację i znowu zawisł nad nami lęk…
Jednak też w tym roku przeżyłam jeden z najbardziej niezwykłych miesięcy w życiu – pobyt w Chawton House Library, w krainie Jane Austen, był jak ze snu. Także w tym roku spędziliśmy urocze tygodnie w Skandynawii, spełniając marzenia naszej córki i własne. Sporo fantastycznych chwil spędziłam też w Londynie z przyjaciółkami, także tymi blogowymi. No, a poza tym przybył nam nowy domownik – Lucy, bez której nasz dom wydawałby nam się teraz strasznie pusty. Dla mnie ważne jest też to, że skończyła się moja kadencja na stanowisku prezesa ZPFP – uff, ileż wolnego czasu mi przybyło! Wychodzi na to, że więcej dobrych wspomnień mam niż złych, o złych zresztą staram się nie wspominać i nie myśleć za wiele. Tym niemniej z ulgą żegnam rok 2010 i oby następny był lepszy, spędzony w zdrowiu, bezpiecznie i wśród przyjaciół. Czego przede wszystkim Wam wszystkim życzę! Dziękuję Wam za ten rok komentarzy, maili (mam straszne zaległości w odpisywaniu na nie – wybaczcie, poprawię się!), za to, że chce Wam się do mnie zaglądać, a wszystkim blogerom za to, że jesteście. Szczęśliwego Nowego Roku Wam życzę!
Nie będzie mnie tutaj do niedzieli, proszę więc o cierpliwość w kwestii wyzwania, ale tam, gdzie jedziemy netu nie ma. I może całe szczęście;)
Tak było rok temu. Tym razem śniegu jest mniej, więc na pewno będzie łatwiej dojść na miejsce, ale mam nadzieję, że będzie równie pięknie!
Robicie podsumowania przeczytanych w tym roku książek? Co byłoby Waszą książką roku?
No Comments