Przeczytałam właśnie w Guardianie ciekawy artykuł o uczeniu się na pamięć. Jako że studia na filologii są siłą rzeczy zdecydowanie pamięciowe, temat jest mi całkiem bliski. Zresztą uczenie się na pamięć nie skończyło się dla mnie wraz ze studiami, uczę się wciąż języków, a poza tym muszę wymagać pamięciowego opanowania wielu rzeczy od moich studentów. Od zawsze fascynowali mnie pisarze, którzy znali na pamięć całe książki. Niekwestionowanym królem jest wśród nich z pewnością Milton, który rzekomo nauczył się na pamięć Biblii! Zawsze działało to silnie na moją wyobraźnię. Tymczasem autorka wyżej wspomnianego artykułu twierdzi, że w tym zadziwiającym osiągnięciu nie ma niczego niezwykłego, ponieważ w epoce elżbietańskiej typową metodą nauki w szkole było zapamiętywanie. Studenci używali metod, które pozwalały im zapamiętać całe tysiące informacji, toteż nauczenie się na pamięć krótszego lub dłuższego tekstu nie było niczym wyjątkowym.
Na pewno prawdą jest, ze dawne metody nauczania wspomagały zdolność zapamiętywania, ale nie dam sobie odebrać wiary w wyjątkowy geniusz Miltona – jakoś nie wierzę, żeby istniało dużo więcej osób zdolnych zapamiętać całą Biblię. Oczywiście, najciekawsze w jego przypadku jest to, co powstało jako rezultat – prawdopodobnie "Raj utracony" nie mógłby nigdy zostać napisany przez osobę, która nie znała Biblii tak doskonale. Można by więc założyć, że generalnie nauczenie się na pamięć jak największej ilości tekstów powinno dobrze służyć sztuce pisania, i że dobry poeta czy też pisarz, znając na pamięć wiele tekstów, może czerpać z nich inspirację dużo łatwiej niż ten, który musi je sobie wyszukać. Tym smutniejszy więc dla przyszłości naszej literatury musi być powszechny obecnie zanik nawyku uczenia się na pamięć.
Oczywiście, rację mają Ci, którzy twierdzą, że nie ma sensu wkuwać rzeczy, które można w ciągu kilku sekund odszukać w internecie. Jednak znając na pamięć choćby kilka ulubionych wierszy, można sięgnąć do nich w każdej chwili, nawet nie mając pod ręką komputera czy książki. Obecnie z rzadka ośmielam się zadać studentom na przykład sonet Szekspira na pamięć, a już chyba nie odważyłabym się spróbować zrobić z tego zadanie obowiązkowe. Większość zaparłaby się rękami i nogami, ponieważ to zadanie wydałoby im się po prostu niewykonalne, jako że nie są nauczeni zapamiętywać długie i nie do końca zrozumiałe teksty. Zawsze jednak znajduje się kilka osób, które chętnie mierzą się z tym wyzwaniem i z ich późniejszych relacji wynika, że przynosi im to zupełnie nieoczekiwaną satysfakcję.
Ja wychowałam się na recytowanych z pamięci wierszach. Kiedy byłam dzieckiem, słuchanie ich było jedną z moich ulubionych rozrywek. Wydawało mi się, że moja mama zna ich setki, i chyba faktycznie tak właśnie było. Podczas różnych prac domowych, wspólnego lepienia pierogów i tym podobnych czynności mama recytowała wiersz za wierszem. Uwielbiałam słuchać ballad Mickiewicza, najlepiej jak najdłuższych. Na dobranoc zamiast bajki wolałam "Ojca zadżumionych" Słowackiego – swoją drogą, ciekawe, jaki to miało wpływ na mój późniejszy rozwój psychiczny;) Gdy byłam starsza, słuchałam od niej Baczyńskiego, Broniewskiego, Leśmiana. Większości tych wierszy już nawet nie pamiętam. Wtedy jednak mogłam sama recytować całe strony, co pewnie wydatnie przyczyniło się do mojego uwielbienia dla wszelkich możliwych konkursów recytatorskich, w których startowałam przez całą podstawówkę. Zresztą w szkole też wtedy uczyliśmy się na pamięć wielu wierszy. Jestem pewna, że wielu z Was wciąż pamięta ich całe mnóstwo. W liceum było ze mną jeszcze gorzej – pamiętam, że w pierwszej klasie zapragnęłam nauczyć się na pamięć Pana Tadeusza. Zapał minął mi chyba gdzieś w połowie drugiej księgi;)
Wciąż coś mi z tego zostało. Nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym nie znać na pamięć swoich ulubionych wierszy, zresztą wielu uczę się zupełnie niezauważenie, omawiając je rok po roku na zajęciach. Bez większych problemów nauczyłam się kiedyś całkiem sporej ilości wersetów w sanskrycie, i to pomimo iż nie znam tego języka. Pamiętam jednak lepiej to, co przeczytałam, niż to, co usłyszałam, w przeciwieństwie do U, który potrafi recytować całe ścieżki dialogowe z filmów, które oglądaliśmy po kilka razy. Ja musiałabym je chyba najpierw przeczytać… Mam też zamiar zadbać o to, aby i moja córka nasłuchała się ode mnie poezji, nawet jeśli to oznacza, że bedę musiała specjalnie nauczyć się na pamięć wielu wierszy, których już nie pamiętam. I mam nadzieję, że i w szkole od czasu do czasu będzie musiała nauczyć się wiersza i wyrecytować go przed klasą, choć z relacji moich znajomych posiadających dzieci w wieku szkolnym wiem, że nie jest to już tak popularne jak kiedyś. Szkoda.
Czy jestem staroświecka? Prawdopodobnie tak, zresztą oczywiście nie tylko pod tym względem. Dla mnie obraz mamy recytującej wielkich romantyków to jedno z najmilszych wspomnień dzieciństwa. A korzyści są oczywiste i wielorakie, łatwość uczenia się języków jest z pewnością jedną z bardziej wymiernych. Angielskie określenie uczenia się na pamięć to nauka by heart, sercem. Uważam, że to piękne i trafne określenie, w końcu to, co pamiętamy, staje się nam niejako automatycznie bliskie. Dlatego mam zamiar wciąż od czasu do czasu świadomie nauczyć sie na pamięć wiersza lub fragmentu innego tekstu. Tylko i wyłącznie dla przyjemności pamiętania go i możliwości przywołania w dowolnym momencie.
No Comments