W moją pierwszą w życiu samodzielną podróż pojechałam do Indii. Właśnie zdałam maturę. Moje wyobrażenie Indii i podróżowania w ogóle było typowo romantyczne. Marzyłam o przygodach, ale nie miałam pojęcia, że przygoda to coś, o czym się świetnie opowiada po powrocie do domu, ale kiedy trwa, jest często nieprzyjemna. Indie nie są krajem łatwo otwierającym się przed przybyszem. Trzeba dużo wytrwałości i samozaparcia, żeby przez wśród tłumów ludzi, biedy, brudu i upału dostrzec magię tego miejsca. Przez pierwszy tydzień codziennie płakałam, marząc o powrocie do domu. I gdy już miałam się poddać i wydać całe pieniądze na zmianę biletu, coś się wydarzyło. Wykąpałam się w świętej rzece Jamunie i siedząc mokra na jej brzegu, patrząc na palenie zwłok i myjące się w pobliżu kobiety, ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że nie mogę wracać. Nie wiem, kiedy to się stało, ale zakochałam się w tym kraju. Nie minęło mi do dzisiaj i chyba nigdy nie minie.
Książka Jarosława Kreta to wyznanie miłości do Indii. Na jednej z pierwszych stron autor pisze: „Trafiłem do Indii przez przypadek. I najchętniej nigdy bym nie wyjeżdżał.” Przeczytałam to i wiedziałam, że choćby była nie wiem, jak marna, to i tak przeczytam ją w całości. Na szczęście nie musiałam się poświęcać. „Moje Indie” to nie tylko pean na cześć tego najbardziej niezwykłego chyba kraju świata, ale też po prostu dobrze napisana książka podróżnicza, z mnóstwem ciekawostek i przystępnie podanych faktów.
Skąd u autora, kojarzonego chyba głównie z prognozą pogody, taka wiedza? Znane nazwisko i zdjęcie gwiazdy na okładce książki podróżniczej może rodzić obawy, że po raz kolejny ktoś próbuje sprzedać marne wypociny tylko dlatego, że napisał je ktoś sławny. Na szczęście tutaj mamy do czynienia z całkiem innym przypadkiem. Jarosław Kret studiował kulturoznawstwo, archeologię śródziemnomorską, egiptologię i afrykanistykę! A ja byłam dumna ze swoich dwóch kierunków…
„Moje Indie” to nie popis niewątpliwej erudycji autora, ale między anegdotkami i zabawnymi opisami swoich indyjskich przygód autor przemyca sporo wiedzy. Opowiada o hidźrach, czyli eunuchach, o bindi i tilakach, o święcie Holi, o kinie, muzyce i świętych krowach, o pochodzeniu wielu indyjskich nazw i zwyczajów. Opowiada bezpretensjonalnie i prosto. W przypadkach, gdy wiedziałam coś o poruszanych przez niego kwestiach, jego opisy wydawały mi się czasem zbyt uproszczone. Gdy jednak pojawiały się kwestie, o których nie miałam pojęcia, okazywało się, że ten uproszczony sposób podawania informacji jest znakomitym, nienużącym wprowadzeniem.
Dodać należy, że „Moje Indie” to bardzo starannie wydana książka. Ładna szata graficzna, przyjemny papier – same plusy. Zdjęcia nie najgorsze, chociaż jako purystka fotograficzna do ich jakości mogłabym się przyczepić. Jako że nie jest to jednak album, to być może nie ma sensu się czepiać.
Jest to na pewno ciekawa lektura dla tych, którzy o Indiach nie wiedzą zbyt wiele i chcieliby dowiedzieć się czegoś, nie będąc przy tym przytłoczonymi mnóstwem trudnych słów i ogromem wiedzy. A dla tych, którzy już o Indiach coś wiedzą, jest to przyjemny powrót do kraju, który nikogo nie zostawia obojętnym.
Moja ocena: 4/6
No Comments