dalekie wyprawy

Ostatni wiktoriański podróżnik

23 lutego 2011

Ach, jaka książka! Zagadka. Pasja. Szaleństwo. Obsesja, która trwa już prawie sto lat. Tajemnicze zniknięcie, które obiegło nagłówki gazet na całym świecie. Zagadkowe miasto w dżungli, którego nikt nie umie znaleźć, a ci, którzy szukają zbyt gorliwie, znikają. Zarażone kolejne osoby: stateczni biznesmeni i dziennikarze z brzuszkiem, aktorzy, studentki, naukowcy, rzucają wszystko, aby zagłębić się w las, o którym nic nie wiedzą.

To nie fabuła kolejnego odcinka przygód Indiany Jones’a, ani nawet nie wciągająca powieść przygodowa. Ta historia jest prawdziwa. Ponad 80 lat temu, w 1925 roku, podróżnik, badacz Amazonii , a zarazem wiktoriański dżentelmen Percy Harrison Fawcett wyruszył na wyprawę swojego życia. Jego marzeniem było odkrycie pozostałości wielkiej cywilizacji, która, jak wierzył, zasiedlała niegdyś Amazonię. Mimo wielkiego doświadczenia i nadludzkiego wręcz szczęścia, on i jego towarzysze przepadli bez śladu. Od tego czasu ich tropem podążyły niezliczone ekipy poszukiwawcze, z których większość zniknęła. Zginęły setki osób, aż Królewskie Towarzystwo Geograficzne przestało udzielać informacji kolejnym śmiałkom, nazywanym w kuluarach „świrami od Fawcetta”. W 2005 roku bakcyla połknął David Grann, dziennikarz z New Yorkera, nie mający żadnego doświadczenia w dżungli. Jak setki przed nim, postanowił nie bacząc na nic wyruszyć do Amazonii, żeby dowiedzieć się, co naprawdę stało się z Percym Harrisonem Fawcettem, a przede wszystkim, aby spróbować dokończyć jego dzieło i odnaleźć ruiny tajemniczego miasta Z.

„Zaginione miasto Z” to jednocześnie biografia, powieść detektywistyczna i książka podróżnicza. To fascynujący zapis pasji, która przeradza się w obsesję, i to zarówno w przypadku samego Fawcetta jak i setek tych, którzy próbowali go odnaleźć. Żyje w tej książce wiktoriański duch przygody. Świat w niej jest jeszcze tajemniczy i pełny białych plam czekających na dzielnych poszukiwaczy przygód. Marzenie większości podróżników, o dotarciu w miejsca jeszcze nie zbadane, o postawieniu stopy na nieznanym lądzie, o spotkaniu z dzikimi plemionami i odkryciu zapomnianych skarbów w zasypanych jaskiniach jest żywe w tej książce. Wszystko może się zdarzyć – w końcu to w czasach Fawcetta Hiram Bingham zupełnie niespodziewanie odkrył Machu Picchu. A nawet gdy Fawcett zaginął, to czyż kilka lat wcześniej Stanley nie odnalazł zaginionego Livingstone’a? Fawcett był chodzącą legendą, więc w jego śmierć nikt nie wierzył. Już prędzej w to, że został indiańskim wodzem lub został uwięziony w podziemnym mieście Z.

Wiktoriańska wiara w przygodę zaraziła całkiem nam współczesnego dziennikarza. Z wiarą i pasją wkracza w szeregi poszukiwaczy Fawcetta. Odnajduje dokumenty, których nikt poza najbliższą rodziną podróżnika nie czytał, odcyfrowuje jego zaszyfrowane wskazówki, a następnie rzuca się na głęboką wodę – jedzie w głąb amazońskiej dżungli całkiem sam.

Czuć w tej książce ducha Conrada. Ludzie są w niej opętani, a Fawcett, niczym bohater „Jądra ciemności” Kurtz, po pierwszej wyprawie staje się twardy i bezwzględny. Ludzie mu towarzyszący zapadają na tropikalne choroby, w ich ciałach lęgną się larwy, w ich włosach żyją komary tak małe, że nie sposób je dostrzec. „Często owady były jedyną rzeczą, o której byli w stanie myśleć. Nauczyli się rozpoznawać odgłos trących o siebie skrzydełek insekta każdego gatunku.” Część z nich umiera po drodze, z powodu chorób, pasożytów, głodu i wycieńczenia. Jedynie Fawcett jest nietknięty. W pełni sił i zdrowia gna naprzód, nie mając litości dla tych, którzy są słabsi, nazywa ich tchórzami. A mimo to ci sami ludzie wracają z nim po raz kolejny do „zielonego piekła”. A kolejnych ochotników nie brakuje.

Na swoją ostatnią wyprawę Fawcett nie zabiera jednak obcych. Zbyt wielu się nie sprawdziło, a poza tym inni też próbują odnaleźć miasto Z, nie można nikomu ufać. Jest tak pewien, że mu się powiedzie, że na wyprawę zabiera tylko dwie osoby – swojego najstarszego syna i jego najlepszego przyjaciela. Młodzi chłopcy, obaj 21-letni, marzący o karierze gwiazdorów filmowych, przekonani, że wyprawa przyniesie im bogactwo i sławę. Wchodzą w dżunglę i nigdy nie wracają. Wraz z nimi znika cała epoka. Era ekscentrycznych odkrywców-samouków, wyruszających pieszo w dżunglę, odchodzi w przeszłość. Kolejne pokolenia odkrywców będą wyposażone w radia, samoloty, nowoczesne łodzie. W 1953 roku The London Geographical Journal nazwał Fawcetta „ostatnim z odkrywców-indywidualistów”. W jego czasach był  tylko on i dżungla.

Ostatnie zdjęcie Jacka Fawcetta (po lewej) i jego przyjaciela Raleigha Rimella.

David Grann brawurowo rekonstruuje wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat. W werwą wprowadza nas w świat wiktoriańskich odkrywców, przybliżając epoką w cudownych detalach odszukanych w listach, dziennikach i relacjach z wypraw. Przeszukuje ogromne archiwa Królewskiego Towarzystwa Geograficznego i prywatne zbiory wnuczki Fawcetta, aby cegiełka po cegiełce poskładać w całość niewiarygodną wręcz historię. A następnie z nonszalancją równą tej, którą prezentuje obiekt jego badań, wchodzi do luksusowego sklepu górskiego na Manhattanie, nabywa niezbędny ubiór i ekwipunek i chociaż nigdy nie był nawet na kempingu, po prostu jedzie do dżungli, w której zaginęła już ponad setka poszukiwaczy Fawcetta. W dodatku opisuje to wszystko z nutą autoironii, potrafiąc śmiać się z samego siebie.

Jego opowieść jest niebezpieczna. Gorączka, która ogarnęła tylu ludzi, czai się gdzieś między tymi stronicami. W każdej chwili może nas złapać w swoje szpony, tak że nie bacząc na insekty, upał i malarię, będziemy chcieli i my wyruszyć gdzieś w nieznane, podążyć za swoim najbardziej szalonym marzeniem nie zważając na konsekwencje. Uważajcie…

Moja ocena: 6/6 i poważna kandydatka do książki roku!

Percy Harrison Fawcett

 

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply