Ach, jaka książka! Zagadka. Pasja. Szaleństwo. Obsesja, która trwa już prawie sto lat. Tajemnicze zniknięcie, które obiegło nagłówki gazet na całym świecie. Zagadkowe miasto w dżungli, którego nikt nie umie znaleźć, a ci, którzy szukają zbyt gorliwie, znikają. Zarażone kolejne osoby: stateczni biznesmeni i dziennikarze z brzuszkiem, aktorzy, studentki, naukowcy, rzucają wszystko, aby zagłębić się w las, o którym nic nie wiedzą.
To nie fabuła kolejnego odcinka przygód Indiany Jones’a, ani nawet nie wciągająca powieść przygodowa. Ta historia jest prawdziwa. Ponad 80 lat temu, w 1925 roku, podróżnik, badacz Amazonii , a zarazem wiktoriański dżentelmen Percy Harrison Fawcett wyruszył na wyprawę swojego życia. Jego marzeniem było odkrycie pozostałości wielkiej cywilizacji, która, jak wierzył, zasiedlała niegdyś Amazonię. Mimo wielkiego doświadczenia i nadludzkiego wręcz szczęścia, on i jego towarzysze przepadli bez śladu. Od tego czasu ich tropem podążyły niezliczone ekipy poszukiwawcze, z których większość zniknęła. Zginęły setki osób, aż Królewskie Towarzystwo Geograficzne przestało udzielać informacji kolejnym śmiałkom, nazywanym w kuluarach „świrami od Fawcetta”. W 2005 roku bakcyla połknął David Grann, dziennikarz z New Yorkera, nie mający żadnego doświadczenia w dżungli. Jak setki przed nim, postanowił nie bacząc na nic wyruszyć do Amazonii, żeby dowiedzieć się, co naprawdę stało się z Percym Harrisonem Fawcettem, a przede wszystkim, aby spróbować dokończyć jego dzieło i odnaleźć ruiny tajemniczego miasta Z.
„Zaginione miasto Z” to jednocześnie biografia, powieść detektywistyczna i książka podróżnicza. To fascynujący zapis pasji, która przeradza się w obsesję, i to zarówno w przypadku samego Fawcetta jak i setek tych, którzy próbowali go odnaleźć. Żyje w tej książce wiktoriański duch przygody. Świat w niej jest jeszcze tajemniczy i pełny białych plam czekających na dzielnych poszukiwaczy przygód. Marzenie większości podróżników, o dotarciu w miejsca jeszcze nie zbadane, o postawieniu stopy na nieznanym lądzie, o spotkaniu z dzikimi plemionami i odkryciu zapomnianych skarbów w zasypanych jaskiniach jest żywe w tej książce. Wszystko może się zdarzyć – w końcu to w czasach Fawcetta Hiram Bingham zupełnie niespodziewanie odkrył Machu Picchu. A nawet gdy Fawcett zaginął, to czyż kilka lat wcześniej Stanley nie odnalazł zaginionego Livingstone’a? Fawcett był chodzącą legendą, więc w jego śmierć nikt nie wierzył. Już prędzej w to, że został indiańskim wodzem lub został uwięziony w podziemnym mieście Z.
Wiktoriańska wiara w przygodę zaraziła całkiem nam współczesnego dziennikarza. Z wiarą i pasją wkracza w szeregi poszukiwaczy Fawcetta. Odnajduje dokumenty, których nikt poza najbliższą rodziną podróżnika nie czytał, odcyfrowuje jego zaszyfrowane wskazówki, a następnie rzuca się na głęboką wodę – jedzie w głąb amazońskiej dżungli całkiem sam.
Czuć w tej książce ducha Conrada. Ludzie są w niej opętani, a Fawcett, niczym bohater „Jądra ciemności” Kurtz, po pierwszej wyprawie staje się twardy i bezwzględny. Ludzie mu towarzyszący zapadają na tropikalne choroby, w ich ciałach lęgną się larwy, w ich włosach żyją komary tak małe, że nie sposób je dostrzec. „Często owady były jedyną rzeczą, o której byli w stanie myśleć. Nauczyli się rozpoznawać odgłos trących o siebie skrzydełek insekta każdego gatunku.” Część z nich umiera po drodze, z powodu chorób, pasożytów, głodu i wycieńczenia. Jedynie Fawcett jest nietknięty. W pełni sił i zdrowia gna naprzód, nie mając litości dla tych, którzy są słabsi, nazywa ich tchórzami. A mimo to ci sami ludzie wracają z nim po raz kolejny do „zielonego piekła”. A kolejnych ochotników nie brakuje.
Na swoją ostatnią wyprawę Fawcett nie zabiera jednak obcych. Zbyt wielu się nie sprawdziło, a poza tym inni też próbują odnaleźć miasto Z, nie można nikomu ufać. Jest tak pewien, że mu się powiedzie, że na wyprawę zabiera tylko dwie osoby – swojego najstarszego syna i jego najlepszego przyjaciela. Młodzi chłopcy, obaj 21-letni, marzący o karierze gwiazdorów filmowych, przekonani, że wyprawa przyniesie im bogactwo i sławę. Wchodzą w dżunglę i nigdy nie wracają. Wraz z nimi znika cała epoka. Era ekscentrycznych odkrywców-samouków, wyruszających pieszo w dżunglę, odchodzi w przeszłość. Kolejne pokolenia odkrywców będą wyposażone w radia, samoloty, nowoczesne łodzie. W 1953 roku The London Geographical Journal nazwał Fawcetta „ostatnim z odkrywców-indywidualistów”. W jego czasach był tylko on i dżungla.
Ostatnie zdjęcie Jacka Fawcetta (po lewej) i jego przyjaciela Raleigha Rimella.
David Grann brawurowo rekonstruuje wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat. W werwą wprowadza nas w świat wiktoriańskich odkrywców, przybliżając epoką w cudownych detalach odszukanych w listach, dziennikach i relacjach z wypraw. Przeszukuje ogromne archiwa Królewskiego Towarzystwa Geograficznego i prywatne zbiory wnuczki Fawcetta, aby cegiełka po cegiełce poskładać w całość niewiarygodną wręcz historię. A następnie z nonszalancją równą tej, którą prezentuje obiekt jego badań, wchodzi do luksusowego sklepu górskiego na Manhattanie, nabywa niezbędny ubiór i ekwipunek i chociaż nigdy nie był nawet na kempingu, po prostu jedzie do dżungli, w której zaginęła już ponad setka poszukiwaczy Fawcetta. W dodatku opisuje to wszystko z nutą autoironii, potrafiąc śmiać się z samego siebie.
Jego opowieść jest niebezpieczna. Gorączka, która ogarnęła tylu ludzi, czai się gdzieś między tymi stronicami. W każdej chwili może nas złapać w swoje szpony, tak że nie bacząc na insekty, upał i malarię, będziemy chcieli i my wyruszyć gdzieś w nieznane, podążyć za swoim najbardziej szalonym marzeniem nie zważając na konsekwencje. Uważajcie…
Moja ocena: 6/6 i poważna kandydatka do książki roku!
Percy Harrison Fawcett
No Comments