Wróciłam do domu. W głowie mam wciąż jeszcze pola Chawton, czuję wciąż zapach liści palonych w ogrodach, słyszę owce i sikorki. Za oknem Poznań w całej jesiennej krasie, zimny i wietrzny, a koło mnie stos podręczników przygotowanych na jutro do pracy…
Ostatnie dni w Chawton upłynęły bardzo pracowicie. Czytałam i czytałam, stosy książek na moim stole wcale się nie zmniejszały – wręcz przeciwnie, codziennie rano znajdowałam nowe, dołożone tam przez Jacqui przed moim przyjściem. Ranki były mroźne, ale w dzień świeciło piękne słońce, kusząc do wcześniejszego wyjścia. Któregoś dnia wstałam o świcie i poszłam na łąki, po chrzęszczącej pod nogami, pokrytej grubym szronem trawie.
W ostatnią niedzielę nie mogłam już się skupić nad książkami. Założyłam słuchawki, włączyłam sobie „Emmę” na mp3 i poszłam na spacer ścieżkami, po których niegdyś chodziła jej autorka. Było słonecznie, sielsko i nieprawdopodobnie angielsko…
Żal mi było wyjeżdżać, i całe szczęście, że miałam za kim tęsknić i do kogo wracać, bo inaczej byłoby na pewno tym trudniej opuszczać to niezwykłe miejsce. Jestem tak ogromnie wdzięczna, że mogłam tam być i na własnej skórze doświadczyć nie tylko życia na angielskiej prowincji, ale w pewnym sensie także życia w osiemnastowiecznej rezydencji. Pomijając bowiem wszystkie nowoczesne udogodnienia, życie w Chawton House jest niesamowicie powieściowe, staroświeckie i w pewnym sensie nierealne. Mogę podpisać się pod słowami Vincenta Sheeana, amerykańskiego dziennikarza, któremu dane było spędzić trochę czasu w Knole, pięknej rezydencji angielskiej:
„Jeden dom na wsi zaczął uosabiać cały romantyczny i imaginacyjny potecjał Anglii. Poznawałem ten dom powoli i stopniowo zaczynałem odczuwać na własnej skórze część z jego niezwykłej mocy perswazji, zaczynałem doświadczać, chociaż niebezpośrednio, uczucie, które wywoływał – uczucie, że historia żyje i jest obecna tu i teraz. Być może gdybym się tu urodził, byłbym przez niego przytłoczony, opętany wręcz. Ale dla obcego, obcokrajowcy, barbarzyńcy, stanowił on cud, wyobrażoną podróż w czasie. Nie rozumiałbym Anglii gdybym go nie poznał.”
Chawton House stoi w tym miejscu od czasów Doomsday Book. Alejkami parkowymi chadzali królowie i królowe, przez jego drzwi przechodziły damy zmierzające na bal w epoce Regencji i poważni wiktoriańscy dżentelmeni. W wykuszach okiennych siadywała Jane Austen, czytając swoim bratankom, być może obmyślając losy swoich bohaterów. Czuję się niezwykle wyróżniona tym, że mogłam przez kilka tygodni żyć ich życiem.
Ciężko będzie wyrzucić Chawton z głowy i zacząć żyć codziennym życiem. Czuję się trochę jak Fanny Price, zmuszona opuścić na jakiś czas Mansfield Park i wrócić do swojej rodziny w Portsmouth. „Wszystko, co ją tu otaczało, kontrastowało z Mansfield. W każdej godzinie wspominała elegancję, poprawność, systematyczność, harmonię – a może przede wszystkim ciszę i spokój życia w Mansfield Park.” Na szczęście mój dom jest na pewno zdecydowanie przyjemniejszy, niż mieszkanie Fanny w Portsmouth, łatwiej więc będzie mi się przystosować. Na pewno jednak przez wiele nocy jeszcze będę śnić o Chawton, o cichej bibliotece z uroczymi podpórkami do książek, o budzeniu się w ogromnym, wysokim pokoju, o śniadaniach w oranżerii, gdy za oknem szron… i nie raz tutaj będę do tamtych miejsc i książek tam przeczytanych (o których przecież nic jeszcze nie napisałam) powracać.
I oczywiście, przywiozłam stosik… Chociaż bardzo się starałam tego uniknąć. Część książek wysłałam sobie pocztą, poczekam więc aż przyjdą ze zrobieniem zdjęcia!
No Comments