Siedem tych samych dni z życia nastolatki, należałoby dodać. Chociaż taki tytuł notki wciąż nie byłby zbyt ścisły, ponieważ bohaterka książki Lauren Oliver w pierwszej scenie umiera.
Gdy dostałam propozycję zrecenzowania książki „7 razy dziś”, w pierwszym odruchu chciałam grzecznie podziękować, pisząc że to nie dla mnie. Już miałam nacisnąć „wyślij”, ale zawahałam się, przeczytałam jeszcze raz opis wydawnictwa, pomyślałam, że będę tego żałować, i poprosiłam o egzemplarz. Nie żałuję.
Być może znowu odzywa się we mnie głos matki, która ma już prawie nastoletnią pasierbicę, a za parę lat będzie miała nastoletnią córkę, aczkolwiek wolę sobie wmawiać, że po prostu wciąż dobrze pamiętam własne lata szkolne. Jakakolwiek by była tego przyczyna, lubię czytać książki dla młodzieży i opowieść o grupce aroganckich, wciąż śmiejących się z siebie i z innych nastolatek zadziwiająco mnie wciągnęła.
Początek jakby znajomy, czytamy o tym stanowczo zbyt często w gazetach – grupka nastolatek wraca z mocno zakrapianej imprezy samochodem, jadą nieostrożnie i szybko, dochodzi do tragedii. Samantha, narratorka i główna bohaterka powieści, ginie. Dowiadujemy się o tym już w prologu, aby potem śledzić ostatni dzień jej życia, dzień pełen bezmyślnych złośliwości, naciągania granic i ranienia innych. Scena wypadku przerwana zostaje jednak dźwiękiem budzika, a Samantha z niedowierzaniem budzi się ponownie tego samego ranka. Najpierw podejrzewa, a my wraz z nią, że był to tylko sen, szybko jednak okazuje się, że wszystko toczy się dokładnie tak jak wcześniej. A następnego dnia jeszcze raz. I jeszcze. Dokładnie siedem razy.
Powieść Lauren Oliver jednak nie „Dzień świstaka”. Nie ma nic śmiesznego w losie Samanthy, schwytanej w czasie, umierającej wciąż na nowo. Podejmując każdego kolejnego dnia desperacką próbę zapobiegnięcia wypadkowi, dowiaduje się o sobie i innych rzeczy, których nigdy nie chciała wiedzieć, a które zmieniają ją i pozwalają dostrzec straszny sens w tym, co się dzieje. Każdego dnia jest inna, a jej zmieniająca się postawa, od niedowierzania i szoku, przez bunt, aż do zrozumienia i pogodzenia się, a nawet nadziei, sprawia, że każdy rozdział czyta się inaczej, a wydarzenia, choć pozornie te same, nie przestają zaskakiwać.
Samantha, choć zarozumiała i często irytująca, budzi sympatię. Ona i jej przyjaciółki to najpopularniejsze dziewczyny w szkole, wszystko uchodzi im na sucho, chętnie wykorzystują więc swoją władzę. Ich przyjaźń jest jednak szczera, a one same są przedstawione w sposób, który nie pozwala osądzać ich zbyt surowo. Są jeszcze dziećmi, okrutnymi względem innych na swój dziecinny sposób, ale też lojalnymi i oddanymi przyjaciółkami. Nie widzą lub nie chcą widzieć, że krzywdzą innych. Dopiero gdy Sam zaczyna przeżywać te same chwile wciąż na nowo, dostrzega powiązania między zdarzeniami i zaczyna rozumieć, że wszystko ma swoje konsekwencje. Zaczyna też wierzyć, że nigdy nie jest za późno, aby wszystko naprawić.
Wzruszająca opowieść, opowiadająca prostym językiem o prostych, ważnych sprawach. Uczy przeżywać każdy dzień tak, jakby miał być ostatnim, i pokazuje, jak powiązani jesteśmy wszyscy ze sobą, jak każde nasze działanie rozchodzi się jak kręgi na wodzie, dotykając osoby pozornie z nami nie związane.
To bardzo dobra książka dla nastolatek, wciągająca, poruszająca, a przy tym pozbawiona wszelkiego moralizatorstwa. Dorosły, który ma ochotę zrozumieć choć trochę lepiej nastoletnie dziewczęta, a przy tym nie boi się wzruszyć, z pewnością także nie pożałuje czasu nad nią spędzonego.
Moja ocena: 4,5/6
No Comments