Blogerzy książkowi to specyficzna grupa społeczna. Podczas gdy większość dorosłych Polaków nie miała książki w ręku w ciągu ostatniego roku, a spora część pozostałych odczuwa lekki wstyd na myśl o tym, że czytają coraz mniej, problemy blogerów książkowych są zgoła odmienne. Po wieloletnich staraniach o to, aby czytać jak najwięcej, niektórzy w ramach noworocznych postanowień obiecują, że w tym roku ograniczą ilość lektur.
Oczywiście, mówimy tutaj o ludziach, którzy czytają po 100 – 200 książek rocznie. I w którymś momencie stwierdzają, może pół żartem, a może całkiem serio, że to chyba za dużo i trzeba czas spędzany na czytaniu ograniczyć. Czytałam właśnie taką dyskusję na Facebooku, i muszę przyznać, wydała mi się w naszej polskiej rzeczywistości uroczo abstrakcyjna!
Źródło: www.haroldsplanet.com
Oczywiście, są też blogerzy czytający po 100 – 200, a nawet więcej książek rocznie, którzy się tym wynikiem chlubią i chcą go jeszcze poprawić. Jak to możliwe? – spytacie. No cóż – przyznaję, że nie wiem. Czasem można zobaczyć, że spora część tych książek to książeczki dla dzieci lub krótkie i proste romanse, czasem ktoś po prostu nic innego w życiu nie robi. Ja czytam sporo, ale też czasu wolnego mam niewiele, a i tak wydaje mi się, że 70 książek przeczytanych w tym roku to jak na mnie bardzo dużo. W czasie poświęconym na lekturę mogłam przecież biegać, sprzątać mieszkanie, spotykać się z przyjaciółmi, uczyć córkę angielskiego, grać w gry planszowe, oglądać filmy i robić milion innych rzeczy.
Jednocześnie jednak zewsząd słychać lament odnośnie stanu czytelnictwa i nawoływanie do czytania więcej i częściej. Ostatnio czytałam artykuł dotyczący badań nad tym, jak czytanie zmienia mózg – podwyższając aktywność w korze skroniowej lewej półkuli mózgu. Czytanie literatury pięknej nie tylko pobudza wyobraźnię, ale także rozwija empatię i umiejętności społeczne – tak, tak, zaczytani w książkach samotnicy też mogą być dobrze rozwinięci społecznie.
Co więc robić, kogo słuchać? Czytać więcej czy mniej? W którym momencie przekroczymy granicę i zaczniemy czytać więcej, niż powinniśmy? Czy w ogóle coś takiego jak „czytanie w nadmiarze” istnieje?
Jestem głęboko przekonana, że warto czytać dużo. Nigdy chyba książki nie przysłoniły mi prawdziwego życia, wręcz przeciwnie – lektura od zawsze inspirowała mnie do działania. Od lat czytam po kilkadziesiąt książek rocznie – przeważnie więcej niż jedną tygodniowo, ale czas spędzony na lekturze to jednak niewielki procent mojego dnia. Potrafię bez żalu odłożyć pasjonującą książkę, żeby pojechać na kawę z przyjaciółką czy pójść pobiegać. I sądzę, że jeśli komuś książki zastępują prawdziwe życie, to nie książki same w sobie są temu winne.
Moim zdaniem warto jest więc czytać dużo. Błędem jest oczywiście skupianie się na ilości przeczytanych książek – powinniśmy raczej starać się zwiększać ilość czasu przeznaczonego na czytanie. Książka książce nierówna i liczenie o niczym nie świadczy – mogę przeczytać w trzy godziny jakiś kryminał, ale gęsto napisany, choć krótki zbiór esejów o Nowym Jorku pochłonął mi bardzo dużo czasu. Statystyki oczywiście prowadzę, bo lubię, ale walczyć chcę nie o ilość tytułów na liście w zakładkach, ale o to, żebym mniej czasu marnowała, a więcej spędzała na czytaniu.
Bo czas na czytanie nie musi być czasem zabranym innym wartościowym zajęciom. Czas na czytanie najpierw warto wykroić z godzin, które spędzamy odświeżając Facebooka i Twittera. Zastanowić się, czy przypadkiem nie za często patrzę się całkiem bezmyślnie w telewizor. Czy kilkugodzinne chodzenie po sklepach, by ostatecznie nie kupić nic, to na pewno najlepsza możliwa rozrywka? I może część tego czasu przeznaczyć właśnie na lekturę?
Źrodło: http://designbyash.wordpress.com
Jestem przekonana, że wiele osób zauważa u siebie okresowy spadek motywacji do czytania. Ciężko nam się skupić na książce, albo wręcz nie chce nam się po nią sięgnąć. To normalne, i czasem trzeba dać sobie odpocząć, ale jeśli zbyt długo będziemy trwać w tym stanie czytelniczego marazmu, coraz trudniej będzie nam sięgnąć po książkę. I coraz trudniej będzie nam skupić się na lekturze, zwłaszcza wymagającej.
Mózg działa tak jak mięśnie – nie używany jest w gorszym stanie. Trenowany – rozwija się, nabiera siły, działa coraz sprawniej. Jeśli uprawiacie jakiś sport i kontuzja zmusi was do przerwy – sami wiecie, jak trudno jest odzyskać formę. Trzeba spędzić długie godziny na mozolnych i męczących treningach, zanim znowu zacznie się odczuwać lekkość ruchu (przerabiam to teraz, po roztrenowaniu biegowym). Jeśli więc przez jakiś czas nie będziecie czytać, nie liczcie, że będziecie w stanie bez problemu zagłębić się w „Ulisessa”. Do formy czytelniczej będziecie musieli wrócić powoli i stopniowo.
Jeśli więc od jakiegoś czasu czytacie mniej, niż byście chcieli, albo chcielibyście czytać lepsze książki – klasykę, reportaże, literaturę faktu, ale usypiacie po kilku stronach, może pora rozpocząć program treningowy? Zacząć małymi kroczkami – czytając lekkie i przyjemne czytadła, ale regularnie, codziennie, coraz dłużej. Potem sięgnijcie po coś odrobinę bardziej wymagającego, może po lżejszą klasykę? Nawet się nie obejrzycie, a będziecie późnym wieczorem czytać eseje albo na przykład „Czarodziejską górę”. I w dodatku będziecie z tego czerpać przyjemność!
Oczywiście, możecie powiedzieć, że jestem literacką snobką i że nie trzeba czytać klasyki. Zgoda – nie trzeba. Ale jeśli lubicie lody (a kto nie lubi), to będziecie całe życie jeść tylko waniliowe i truskawkowe? Zgoda, są pyszne, może nawet wasze ulubione, ale raz na jakiś czas warto skusić się na poziomkowe, melonowe czy rafaello? Klasyka to takie lody poziomkowe – może odrobinę bardziej wyrafinowane od truskawkowych (w końcu poziomki są mniejsze, trudniej się je zbiera), ale równie smaczne.
Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale wiem, że im więcej czytamy, tym bardziej stajemy się wymagający. Nasz mózg najwyraźniej pracuje coraz lepiej – łatwiej nam skupić się na dłuższym tekście i przyswoić bardziej skomplikowane treści. Czytamy z przyjemnością książki, które kiedyś by nas uśpiły po kilku stronach. Doceniamy piękno języka, a nie tylko dajemy się wciągnąć w tok wydarzeń.
Dlatego warto czytać więcej – żeby stać się lepszym czytelnikiem, żeby pogimnastykować mózg i może dzięki temu uniknąć różnych nieprzyjemnych chorób na starość. Ale znowu – z czytaniem jest jak z bieganiem. Dość łatwo jest się wytrenować do tego, żeby przebiec 5 kilometrów. I wiele osób na tym poprzestaje. Biegają sobie te piątki, i nawet chciałyby więcej, ale jakoś nie mogą się zmobilizować. Nie wiedzą, że mogłyby już spokojnie przebiec 10 km, bo nigdy nie spróbowały. Tak samo jest z lekturami – można czytać regularnie, codziennie, ale pobieżnie, odhaczając kolejne pozycje na liście przeczytanych tytułów. Może nawet chciałoby się czasem sięgnąć po coś innego – może jakąś opasłą powieść dziewiętnastowieczną, może szkolną lekturę, której się nie przeczytało? Ale jakoś wydaje nam się, że nie damy rady, zanudzimy się, i łatwiej przeczytać kolejne proste czytadełko. Czytadełka są fajne – oczywiście – ale gdybyśmy spróbowali czegoś innego, zrobilibyśmy sobie i swojemu mózgowi przysługę. I okazałoby się, że 10 km to nic trudnego, że możemy spokojnie przeczytać „Nędzników” i mieć wreszcie własne zdanie na ich temat.
Może warto więc, nie tyle w ramach noworocznych postanowień, bo tych nikt nie dotrzymuje, ale jakoś w ramach przemyśleń i planów, spróbować czytać więcej i efektywniej? Sięgając po książki spoza naszej strefy komfortu – może po klasykę, może po coś napisanego przez pisarza z kraju, którego normalnie nie odwiedzamy w lekturach? Może jakiś gatunek, który do tej pory omijaliśmy? Nie ciągle – w końcu czytanie to przede wszystkim przyjemność, ale od czasu do czasu, za to regularnie. I może odkryjemy, że jesteśmy znacznie lepszymi czytelnikami, niż byliśmy, a ilość przeczytanych książek będzie tylko statystyczną ciekawostką?
Ja co roku obiecuję sobie, że nadrobię jakieś braki – przyznaję, że odczuwam nieznajomość ważnych dzieł literackich jako „brak”. Od dłuższego czasu nadrabiam tylko braki w literaturze osiemnastego wieku – te dokuczają mi najbardziej. Może jednak pora na to, żeby przeczytać coś z innej epoki, co zawsze chciałam poznać, ale jakoś się bałam? Może w tym roku pora na „Miasteczko Middlemarch”? A potem, dla równowagi i żeby wyjść poza swoją strefę komfortu, coś rosyjskiego? Piękne wydanie „Cichego Donu” czeka na półce już lata całe. Z tym że mnie nie przeraża czytanie klasyki – czerpię z tego przyjemność, bo nauczyłam się tego przed laty i udało mi się tej umiejętności nie zgubić. Nowości jednak kuszą, i przez to rzadziej sięgamy po książki, które czekają już na nas lata całe. Mam zamiar jednak rzadziej w tym roku poddawać się urokowi zapowiedzi wydawniczych. I mam zamiar czytać więcej, a rzadziej zaglądać do internetu. Chociaż wiem, że łatwo mi to nie przyjdzie!
Jak jest z wami? Planujecie czytać więcej czy mniej? Czytacie tylko dla przyjemności, czy macie ambicje zapełnienia luk w czytelniczej edukacji? Łatwo ulegacie błyszczącym okładkom nowych książek? A może macie ochotę przeczytać jakąś osiemnasto- lub dziewiętnastowieczną cegłę razem ze mną?
No Comments