Że blogowanie fajne jest, wiadomo nie od dziś. Można uzewnętrzniać się na temat przeczytanych książek do woli i, o dziwo, są ludzi, którym chce się te wywody czytać i jeszcze z nimi polemizować. Co więcej, samemu z dziką przyjemnością czyta się wywody innych blogerów, czasem nawet kosztem czasu, który można by przeznaczyć na czytanie książek. Jednak to właśnie dzięki blogom zmarnowałam wiele nocy przyklejona do książek odkryłam niejedną już literacką perełkę. Ostatnio do kolekcji książek, których nie poznałabym, gdyby nie inni blogerzy, doszedł cały stosik. Stosik ten z równie wielką przyjemnością pochłania właśnie moja córka. Czas, żebyście wy także poznali panią Dianę Wynne Jones.
Nigdy nie słyszałam o tej autorce, dopóki kilka tygodni temu nie przeczytałam entuzjastycznej recenzji Grendelli, która zaprowadziła mnie na stronę wyzwania czytelniczego, zaproponowanego przez Rusty Angel. Z obu blogów wynikało, że Diana Wynne Jones to popularna w Wielkiej Brytanii autorka powieści fantasy, które obfitują w motywy dziwnie znajomego dla każdego fana Harry’ego Pottera. Ludzie obdarzeni zdolnościami magicznymi żyjący wśród zwykłych obywateli, dzieciaki uczące się magii w tajemniczym zamku, Chrestomanci – potężny czarodziej, którego imienia nie wolno wymawiać i który obdarzony jest dziewięcioma życiami, zabezpieczanie swoich żyć przez ukrywanie ich w szczególnych przedmiotach. Brzmi znajomo? Jednak nie jest to plagiat – powieści Diany Wynne Jones zostały napisane prawie 20 lat przed pierwszym tomem słynnej serii o nastoletnim czarodzieju.
Jako fanka cyklu J.K. Rowling poczułam się zaintrygowana i czym prędzej udałam (naiwnie) do księgarni, a następnie, lekko rozczarowana brakiem jakiekolwiek książki pani Wynne Jones, przeszukałam allegro i nie zastanawiając się długo, nabyłam za jednym zamachem pięć części cyklu „Światy Chrestomanciego”. Z lekkim niepokojem zaczęłam lekturę, bo w końcu mogło się okazać, że to książki jednak nie dla mnie – pocieszałam się, że przynajmniej Oli na pewno przypadną do gustu. Obawy okazały się jednak płonne – w ciągu tygodnia przeczytałam wszystkie pięć.
Podobieństwa do Harry’ego Pottera są właściwie drobne – pewne motywy i pomysły z pewnością zainspirowały panią Rowlings. „Światy Chrestomanciego” to jednak zupełnie odrębny twór – każda książka jest tu odrębną całością, łączy je tylko postać Chrestomanciego – potężnego czarodzieja, którego zadaniem jest czuwanie nad światem magii i pilnowanie, żeby nikt tej magii nie nadużywał. W „Zaczarowanym życiu” bohaterami jest dwójka osieroconego rodzeństwa, które z uwagi na swoje wyjątkowe zdolności zostaje zabrane przez Chrestomanciego do jego zamku, gdzie uczy się je, jak panować nad swoimi magicznymi zdolnościami. Właściwie nauki pobiera tylko Gwendolina, która jest bardziej uzdolniona – jej młodszy brat Eryk, zwany też Kotem, sprawia wrażenie osoby pozbawionej magii. Gwendolina ma raczej wstrętny charakter i głównym zadaniem jej nauczyciela będzie poskromienie jej złośliwości. Eryk tymczasem wpakuje się w niezłe kłopoty – przypomina w tym nieco jednego z głównych bohaterów innego cyklu dla młodzieży – uwielbianego przez moją córkę „Baśnioboru”.
„Tydzień czarów” przenosi nas do świata, w którym magia jest zakazana (według Diany Wynne Jones istnieje wiele światów równoległych, które różnią się często szczegółami). W szkole z internatem uczą się dzieciaki, których rodzice przejawiali magiczne zdolności. Wszyscy dorośli pilnują, żeby przypadkiem żaden uczeń nie zainteresował się magią, jednak oczywiście nie da się wszystkiemu zapobiec. Jeden z nauczycieli dostaje anonimowy liścik z donosem – ktoś w klasie używa czarów! Zaczyna się dochodzenie, a że czarodzieje są w tym świecie paleni na stosie, stawka jest naprawdę wysoka. W tle bardzo sugestywny opis surowej szkoły, żywcem wyjętej z epoki wiktoriańskiej.
Akcja „Magów z Caprony” toczy się we Włoszech, w świecie, w którym Włochy są podzielone na małe, skłócone ze sobą miasta-państwa. Caprona, niegdyś potężny ośrodek, jest zagrożona – dwa skłócone rody tracą energię na walkę ze sobą, podczas gdy kto inny planuje przejęcie miasta. Na jego drodze stanie dwójka dzieci, każde z innej rodziny, każde obdarzone zdolnościami magicznymi, ale w jakiś dziwny, nieco niewydarzony sposób. Ta część podobała mi się chyba najmniej, prawdopodobnie dlatego, że jednak w klimatach zimnej Anglii czuję się lepiej niż na południu.
„Dziewięć żywotów Christophera Chanta” to dla odmiany moja ulubiona część. Myślę, że można ją czytać jako drugą, w ogóle kolejność czytania jest dość dyskusyjna. Christopher Chant to chłopiec, który zostanie kiedyś Chrestomancim. Musi się jednak dopiero przekonać, że to naprawdę jego powołanie. Wędruje między różnymi światami we śnie, w ciągu dnia wracając do nieszczęśliwego, zimnego domu. Sporo tu fantastycznych postaci drugoplanowych, świetnie odmalowanych.
„Magiczna mieszanka” jest zbiorem kilku opowiadań. Zdecydowanie lepiej czytać ją na końcu, jako że pojawiają się tutaj postaci z poprzednich tomów. Niewielki to tomik, dość błahy, ale przyjemnie jest spotkać się z bohaterami, których polubiło się wcześniej.
Nie są to książki na miarę Harry’ego Pottera, ale są zręcznie napisane, przedstawiają bardzo spójny i fascynujący świat i mają bohaterów, których nie sposób nie polubić. Sporo w nich humoru, są też trzymające w napięciu przygody, a wszystko przenika magia. Warto po nie sięgnąć, warto je podsunąć dzieciakom, zwłaszcza że między wierszami sporo można z nich wyczytać o lojalności, odwadze, obowiązkach i odpowiedzialności. Cały cykl liczy sobie siedem tomów, po polsku wydano, zdaje się, sześć – muszę jeszcze zdobyć gdzieś „Los Konrada”. Ostatni tom dostępny jest tylko po angielsku, ale tak jak pisałam – każdy jest odrębną historią, nie trzeba czytać wszystkich. Diana Wynne Jones jest zresztą autorką wielu innych książek, po polsku wydano jeszcze „Ruchomy zamek Hauru”, który stał się podstawą słynnego japońskiego filmu animowanego, oraz jego kontynuację – „Zamek w chmurach”.
Moja ocena: 5/6
No Comments