Marika Cobbold to szwedzka pisarka od wielu lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii i pisząca po angielsku. „Drowning Rose” to moje pierwsze spotkanie z jej twórczością, i od razu powiem, że na tyle udane, iż zaczęłam od razu rozglądać się za jej innymi książkami i ze zdumieniem odkryłam tłumaczenia kilku z nich na polski. Może więc i najnowsza, siódma powieść, zainteresuje naszych wydawców, za co trzymam kciuki, jako że jest to bardzo nastrojowa, pięknie napisana historia.
Eliza Cummings pracuje w V&A Museum jako konserwator zabytków – jej codziennym zajęciem jest naprawianie i restaurowanie starej ceramiki. Praca ta przynosi jej spokój i satysfakcję po trosze dlatego, iż jej własne życie przypomina trochę potłuczone skorupy. Najlepsza przyjaciółka Elizy, Rose, utonęła gdy obie były nastolatkami, a Eliza czuje się za tą śmierć odpowiedzialna. Od lat zmagając się z poczuciem winy, nie potrafi poukładać sobie życia – jej małżeństwo się rozpada, życie prywatne właściwie nie istnieje, jedyną ucieczkę staje się praca. Pewnego dnia jednak odbiera telefon od ojca Rose, który jest zarazem jej ojcem chrzestnym i z którym nie rozmawiała od czasu wypadku. Starszy pan pragnie pojednania, a Eliza, choć się tego spotkania boi bardziej niż czegokolwiek innego, posłusznie jedzie odwiedzić go w zasypanej śniegiem Szwecji.
Narracja toczy się dwutorowo – obserwujemy zmagania Elizy, która bezradnie próbuje posklejać potłuczone skorupy swojej przeszłości, a jednocześnie poznajemy prawdę o zdarzeniach sprzed lat, opowiedziane przez ich inną uczestniczkę – Sandrę, która woli, aby nazywać ją Cassandrą. Sandra, zakompleksiona, niepewna nastolatka jest kolejną szkolną koleżanką Elizy i Rose. Pomimo poczucia niższości desperacko próbuje stać się jedną z zaczarowanego grona szkolnych „księżniczek”, stając się jedną z osób bezpośrednio zamieszanych w tragiczne wydarzenia prowadzące do śmierci Rose.
Cała historia to właściwie nic nowego, odkrywanie tego, co naprawdę przydarzyło się przed laty w szkole dla dziewcząt, a także obserwowanie, jak Eliza powoli zaczyna odbudowywać swoje życie to dość oklepany zabieg fabularny. Marika Cobbold jednak pisze wyjątkowo ładnie i subtelnie, jej bohaterki są wielowymiarowe i intrygujące. Prawda wyłania się powoli, gdy wszystkie elementy układanki zaczną do siebie pasować, i naprawdę trudno nie poczuć się emocjonalnie związanym z wszystkimi uczestniczkami dramatu.
Świetna, niespieszna, nastrojowa, a jednocześnie bardzo wciągająca powieść. To na pewno początek mojej dłuższej znajomości z tą autorką!
Czytaliście coś autorstwa Mariki Cobbold? Po polsku wydano „Gupiki na podwieczorek” i „Polowanie na motyle” – znacie? Polecacie?
Moja ocena: 5/6
No Comments