Jedyną książką, którą zabrałam na wakacje, była kolejna część cyklu Marthy Grimes o inspektorze Jurym. Myślałam, że jest to czwarta część, okazuje się jednak, że byłam w błędzie i w związku z tym przeczytałam część piątą. Nie robi to jednak wielkiej różnicy, chociaż pojawia się postać, która została wprowadzona w części czwartej.
„Jerusalem Inn” to typowy angielski kryminał – większość akcji osadzona jest w wiejskiej rezydencji podczas bożonarodzeniowego przyjęcia. Goście zostają odcięci od świata przez śnieżycę i oczywiście wtedy właśnie zostaje popełnione morderstwo. Wiadomo, że mordercą jest ktoś z ich zamkniętego grona.
Ten wątek splata się z drugim morderstwem, do którego inspektor Jury podchodzi bardzo osobiście. Podczas bożonarodzeniowej wizyty u rodziny poznaje on tajemniczą kobietę, a przypadkowa znajomość zaczyna przeradzać się w coś więcej. Niestety, dzień później kobieta zostaje zamordowana, a Jury musi bardzo się gimnastykować, żeby zostać dopuszczonym do śledztwa. Te dwie historie splotą się oczywiście, zaś klucz do znalezienia mordercy, jak to zwykle u Marthy Grimes bywa, jest ukryty w wiejskim pubie o nazwie Jerusalem Inn.
Muszę przyznać, że ta część podobała mi się nieco mniej niż poprzednie, chociaż być może wynika to z tego, że czytałam ją partiami przez trzy tygodnie, mając myśli zajęte zupełnie czym innym. Intryga toczy się bardzo powoli i pewnie dlatego się nie wciągnęłam od razu. Plejada postaci jest jednak, jak zwykle u tej autorki, bardzo bogata, chociaż tym razem mamy głównie przedstawicieli arystokracji, nie zaś mieszkańców małego miasteczka. Jest tu jednak wszystko to, za co tę serię lubię – ciekawie sportretowani, oryginalni bohaterowie, dawka humoru, odrobina stonowanej nostalgii i zagadka kryminalna, której nie potrafię sama rozwikłać.
Moja ocena: 4/6
No Comments