Powoli dochodzę do siebie po powrocie – umyłam się wreszcie, pierwszy raz od tygodni właściwie, rozpakowałam książki – czyli wszystkie najważniejsze czynności wykonane. Oczywiście, przeczytałam w trakcie wyjazdu mniej niż się spodziewałam – zawsze tak jest. I najpierw o lekturze, która najbardziej mnie rozczarowała – „Ogród letni”, kontynuacja losów Tatiany i Aleksandra, wyjątkowo zgrabnie i wciągająco opisanych w „Jeźdźcu miedzianym”, zwanym przez niektórych (niektóre?;)) najlepszym romansidłem wszechczasów, to napisana na siłę ksiązka o niczym, bez pomysłu, fabuły, a co najwyżej z niewielką dozą wdzięku. Tatiana i Aleksander mieszkają już w Stanach i próbują pozbierać się po przejściach wojennych. Idzie im to oczywiście nielekko, w dodatku Aleksander może być oskarżony o szpiegostwo, jako że zimna wojna trwa. Potem następuje niespodziewany zwrot akcji, traumatyczne przeżycia idą w kąt, a zaczynają się zwykłe kryzysy małżeńskie, kłótnie i zdrada. Dalej, znowu znienacka, wszystkie problemy znikają, a powraca temat wojny i wątek syna Tatiany i Aleksandra, Anthony’ego, który jedzie do Wientamu i przepada bez wieści, a kończy się to wszystko idylliczną sceną pełną dzieci i wnuków. Można by z tego zrobić kilka książek, a najlepiej jedną, ale co najmniej o połowę krótszą. Autorka chciała najwyraźniej sprostać oczekiwaniom fanów i dać im niejako w prezencie kolejną książkę o uwielbianej parze, ale zabrakło jej pomysłu. A może jej także zbyt cięzko było się rozstać z Tatią i Szurą? Na szczęście, mimo tych niekonsekwencji, książka czyta się lekko i przyjemnie, co uczyniło z niej w miarę przyzwoitą lekturę pociągową. A że lekki niesmak pozostał? Trudno, w końcu to tylko czytadło i nie powinnam się chyba niczego więcej po nim spodziewać…
No Comments