W dzieciństwie uwielbiałam książki Centkiewiczów. Życie na Grenlandii wydawało mi się niezwykle romantyczne. Chciałam mieć igloo zamiast domu, ubierać się w kilkanaście warstw skór i żyć w ciemnościach przez całą zimę. Kwestię polowań jakoś pomijałam, zimno również wydawało się drugorzędne. Do dzisiaj pozostał mi sentyment do zimnych i pustych krain, a tundra zajmuje bardzo wysoką pozycję na miejscu moich ulubionych miejsc wakacyjnych. Po lekturze książki amerykańskiego dziennikarza Mitchella Zuckoffa, grenlandzkie lodowce nagle nabrały nowego kolorytu. Zawsze wiedziałam, że Arktyka jest niebezpieczna, jednak tego, przez co przeszli bohaterowie tej książki, nie byłam sobie w stanie wyobrazić.
Trzy katastrofy
„Lodowe piekło” to opowieść o trzech katastrofach lotniczych, które miały miejsce na Grenlandii w czasie II wojny światowej, a przede wszystkim o ludziach, którzy w tych katastrofach brali udział. Początkowo wydawało mi się, że ciąg wydarzeń, który opisuje Mitchoff, jest całkiem nieprawdopodobny. Najpierw rozbija się samolot transportowy z pięcioma lotnikami na pokładzie. Wiadomo, że wszyscy przeżyli, na ich poszukiwania zatem wyruszają załogi innych samolotów. Cztery dni później rozbija się jeden z samolotów biorących udział w poszukiwaniach, na pokładzie ma dziewięć osób. Znowu wszyscy przeżyli, teraz więc trzeba szukać dwóch samolotów. Prawie trzy tygodnie później ginie bez śladu kolejny samolot, którego dwaj piloci dokonali rzeczy niezwykłej – dotarli do jednego z wraków, wylądowali na lodowcu, zabrali dwóch wycieńczonych mężczyzn i odstawili ich bezpiecznie na pokład amerykańskiego kutra. Następnego dnia powrócili po kolejnych rozbitków, zabrali jednego z nich, po czym w trakcie lotu powrotnego prawdopodobnie rozbili się o lodowiec.
Takie nagromadzenie katastrof nie było chyba jednak niczym niezwykłym na Grenlandii w trakcie II wojny światowej. Amerykańskie samoloty lądowały na tej największej wyspie świata w drodze do Anglii, by uzupełnić paliwo. Wiele z nich nie docierało do celu. Latanie nad Grenlandią było niczym hazard. Urządzenia pomiarowe pokazywały jedynie wysokość nad poziomem morza, łatwo było więc wlecieć prosto w zbocze góry, których na tamtych obszarach nie brakuje, a których nie sposób dostrzec w gęstej mgle lub śnieżycy. Piloci tracili orientację i nie byli w stanie określić, w którą stronę lecą. Kiedy urywała się łączność, odnalezienie zaginionego samolotu było bardzo trudne.
Na lodowcu
Tym razem jednak jeden z rozbitych samolotów udało się odnaleźć. Dziewięciu mężczyzn z samolotu B-17 schroniło się w tylnej części przełamanego na pół samolotu. Jeden miał połamane żebra, jeden odmrożenia na stopach, ale ogólnie byli w niezłym stanie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien drobiazg. A może nawet dwa. Był listopad. Zaczynała się arktyczna zima. A samolot rozbił się na lodowcu, między licznymi szczelinami, które ukryte były pod świeżym śniegiem. Poruszanie się na piechotę było wykluczone – boleśnie przekonał się o tym jeden z rozbitków, który odszedł o kilka kroków za daleko. Nie było także mowy o tym, żeby między szczelinami wylądował jakikolwiek samolot ratunkowy. Dziewięciu mężczyzn było całkowicie odciętych od świata.
Na szczęście nie groziła im śmierć z głodu – kiedy zostali zauważeni, wojskowe samoloty zaczęły zrzucać im paczki z zaopatrzeniem. Problemem było precyzyjne celowanie, jako że niemożliwe było zbieranie paczek, które spadły kilka metrów od samolotu. Oprócz prowiantu, w paczkach była ciepła odzież i śpiwory, jednak we wraku samolotu cały czas panowała ujemna temperatura, i nie mówię tutaj o kilku stopniach poniżej zera. Wszystko przemakało, zaś wysuszenie śpiworów i kurtek nie było możliwe.
Nierówna walka
Macie bujną wyobraźnie? Spróbujcie wymyślić, co mogło pójść nie tak podczas organizowanej w sekrecie akcji ratunkowej, a ja wam zdradzę, że wszystko, co wymyśliliście, stało się naprawdę. Szalały burze śnieżne, ludzie odmrażali sobie części ciała, wpadali do szczelin, chorowali fizycznie i psychicznie. Psuł się sprzęt, ratownicy pakowali się w tarapaty, a wszystko to trwało 148 dni. 148 dni spędzonych na lodowcu podczas arktycznej zimy.
Autor sporo faktów zdradza już na początku książki. Wiemy, ilu mężczyzn zostanie na zawsze wśród lodów Grenlandii, choć nie znamy nazwisk wszystkich ofiar. Wiemy, że pierwszy rozbity samolot nigdy nie został odnaleziony. Wiemy, że ratownicy, którzy ocalili dwóch rozbitków, przepadli bez śladu. Być może lepiej byłoby nie znać tak wielu istotnych szczegółów już na wstępie. A jednak od lektury nie sposób się oderwać, a napięcie praktycznie nie słabnie.
Mogę zarzucić autorowi, że za dużo miejsa poświęca sprawom technicznym, że pisze dość schematycznie, starając się przekazać czytelnikowi wszystko, co wie. Kiedy pojawia się jakakolwiek nowa postać, autor czuje się w obowiązku zrelacjonować całą biografię tej osoby, zaczynając od miejsca urodzenia. Mimo to przeczytałam „Lodowe piekło” w ciągu dwóch wieczorów, niecierpliwie przerzucając kartki z nudniejszymi fragmentami. Chciałam się tylko dowiedzieć, jakim cudem ci młodzi, często zupełnie niedoświadczeni mężczyźni przetrwali to piekło.
I w tym aspekcie Mitchell Zuckoff nie zawodzi. Doskonale prowadzi narrację, pokazując nam, co działo się w głowach każdego z nieszczęsnych rozbitków. Opowieść o katastrofie okazuje się tak naprawdę opowieścią o niesamowitej odwadze, sile i wytrwałości. O tym, jak proste rytuały pomagają przetrwać niewyobrażalne.
To oczywiście bardzo amerykańska książka. Jaki inny kraj zresztą z takim poświęceniem ratowałby swoich ludzi? Pieniądze nie grały żadnej roli, szanse powodzenia również. Cała akcja wydawała się niemożliwa do przeprowadzenia, ale nikt nie miał wątpliwości, że trzeba ją przeprowadzić.
Współczesny wątek jest zresztą równie amerykański. W 2012 roku na Grenlandię wyruszyła grupa zapaleńców, którzy postanowili odnaleźć zaginione ciała dwóch ratowników i jednego rozbitka i przywieźć je do domu. Ten wątek jest tak naprawdę najmniej interesujący, ale zgrabnia spina całość.
Jeden z biorących udział w akcji ratunkowej lotników powiedział: „Arktyka to bezlitosny wróg. Walczy z tobą każdą bronią, jaką ma pod ręką, atakuje bez ostrzeżenia, a najmocniej uderza wówczas, gdy wydaje ci się, że już ją pokonałeś”. Okazuje się, że nawet z takim wrogiem można czasem wygrać, choć koszty tej nierównej walki są niewiarygodnie wysokie.
Moja ocena: 5/6
Mitchell Zuckoff "Lodowe piekło. Katastrofa na Grenlandii"
Tytuł oryginalny: Frozen in Rime. An epic story of survival and a modern quest for lost heroes of world war II
Tłumaczenie Mariusz Gądek
Wydawnictwo Znak Literanova 2016
No Comments