„Czarny młyn” Marcina Szczygielskiego określany jest mianem horroru dla dzieci, zasiadłam więc do lektury z pewnymi obawami, jako że było już dość późno, wszyscy spali, a ja się nie lubię za bardzo bać. Okazało się, że jedyne obawy, jakie powinnam mieć, to ryzyko zaspania do pracy, książka bowiem wciągnęła mnie tak, że nie mogłam jej odłożyć nie skończonej.
Młyny to takie nieco przewrotne Bullerbyn. Zapomniana wioska na uboczu, a w niej sześcioro dzieci niezwykle ze sobą zaprzyjaźnionych – „bo my z Młynów trzymamy się razem”. Tylko sceneria jakaś taka zdecydowanie mało sielankowa. Młyny leżą w czymś w rodzaju trójkąta bermudzkiego. Z jednej strony odgrodzona płotem autostrada, z drugiej pole pełne słupów wysokiego napięcia, z trzeciej bagna, a na wierzchołku trójkąta stary, spalony kombinat z ogromnym, nieczynnym młynem, którego po pożarze nikomu nie chciało się rozebrać. W Młynach nic nie rośnie, zwierzęta dawno pozdychały, nie rodzą się dzieci, a większość mieszkańców wyemigrowała. Zostali tylko ci, którzy musieli. W prostych, mocnych obrazach odmalowuje Szczygielski rzeczywistość popegeerowej wsi.
Wkrótce okazuje się, że może być jeszcze gorzej. Zaczynają się dziać dziwne rzeczy – w lipcu spada śnieg, znikają wszystkie urządzenia na prąd, wybucha pompownia i zaczyna brakować wody. Dorośli zdają się całkiem bezradni, nie zauważają, że źródełem problemów wydaje się być coraz bardziej złowrogi młyn. Pozostawiona sobie budowla zaczyna żyć własnym życiem i rosnąć w siłę, i tylko dzieci, w tym niepełnosprawna Mela, potrafią oprzeć się jej straszliwemu wpływowi. I to one właśnie będą musiały stoczyć walkę o ocalenie ich małego świata.
„Czarny młyn” to znakomicie napisana książka przygodowa, z elementami fantastycznymi, ze świetnymi, wyrazistymi postaciami (zwłaszcza postać Babki, oschłej i szorstkiej, radzącej sobie jedynie w kuchni, ale w chwili próby dzielnej jak lwica), i z mądrym przesłaniem. Porusza kwestie ekologiczne – bardzo ciekawa jest scena, w której dzieciaki zdają sobie sprawę, jak ogromną ilość urządzeń elektrycznych zgromadzili mieszkańcy ich malutkiej wioski; oraz problem tolerancji i zrozumienia ludzi, którzy są od nas nieco inni. Byłby to świetny materiał na film, ciekawe, czy ktoś się nim kiedyś zainteresuje? Ja nie mogę się doczekać, aż przeczytam „Czarny młyn” Oli, jestem pewna, że będziemy miały o czym rozmawiać po lekturze. Chętnie porozmawiałabym z kimś o zakończeniu, które jest moim zdaniem dość kontrowersyjne, i to zdecydowanie z kimś dorosłym, nie będę go jednak tutaj zdradzać. Książka została nagrodzona Grand Prix II Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren, i mam nadzieję, że dzięki temu nie przemknie niezauważona.
Moja ocena: 5.5/6
No Comments