Jest prawdą powszechnie znaną, że moją ulubioną pisarką jest Jane Austen. I w przeciwieństwie do zdania, które otwiera „Dumę i uprzedzenie”, moje stwierdzenie nie kryje w sobie ani krzty sarkazmu. Moje uwielbienie dla Jane nie jest związane z tym, że skrycie podkochuję w panu Darcym, albo że kapitan Wentworth jest moim ideałem mężczyzny (zauważcie, że to zdanie tego nie potwierdza, ale też nie wyklucza!), słowem – nie czytam powieści Jane Austen ze względu na wątki romansowe. Oczywiście, są to urocze książki, które zawsze kończą się szczęśliwie i które przyjemnie się czyta, ale to nie o to chodzi.
Czy klasyka jest nudna?
Zdarza się, że ktoś mówi: „Nie rozumiem, o co chodzi z tą Jane Austen. Przeczytałem jedną książkę i strasznie się wynudziłem”. Albo: „Nudzi mnie klasyka. Te książki nie są w niczym lepsze od współczesnych powieści”. Zawsze mi trochę smutno, kiedy to czytam.
Bo przecież bez tych klasyków współczesna literatura nie wyglądałaby tak samo. Ktoś kiedyś jako pierwszy napisał zdanie na jakimś materiale. Potem ktoś inny wpadł na pomysł, by z tych zdań ułożyć opowieść, wierszem, a potem prozą. Kolejni autorzy dokładali swoje cegiełki, próbując nowych środków – wprowadzając dialog, narrację trzecioosobową, dramatyczny monolog. Czasem na tym właśnie polegała ich wielkość, a przynajmniej także na tym, i trudno o nich mówić, nie uwzględniając tego, co było przed nimi i po nich.
Wielcy pisarze jednak nie tylko potrafili wprowadzić do tego ogromnego zbioru technik literackich coś nowego. Tworzyli teksty, które są tak subtelne, tak wielowymiarowe, że nie sposób odkryć ich piękno i znaczenie po jednokrotnym czytaniu, chyba że sami także jesteśmy genialni. Przy pierwszym czytaniu poznajemy warstwę fabularną, która zresztą może zachwycić sama w sobie. Przy kolejnych możemy zorientować się, że pisarz prowadzi z nami jakąś grę, że dobiera słowa w szczególny sposób, że to, co próbuje przekazać, może być odczytane na wiele różnych sposobów.
Dla większości czytelników jest to dość oczywiste – w końcu takiego odkrywania tekstów uczymy się już w szkole. A jednak jako osoba czytająca regularnie różne blogi książkowe jestem przekonana, że trzeba o tym przypominać. A dzisiaj, w dniu, w którym obchodzę 240 rocznicę urodzin Jane Austen, chciałabym napisać, dlaczego Jane wielką pisarką była i co kryją jej powieści pod warstwą romansu.
Oczywiście, to zdanie kryje w sobie nutę sarkazmu. Nie jestem w stanie napisać czegoś takiego w ograniczonej formie notki blogowej. Zwłaszcza że część czytelników pewnie już zaczyna się nudzić i za chwilę porzucą lekturę.
Ograniczę się więc do jednej powieści Jane Austen i zamiast cokolwiek wyjaśniać, pokażę wam, jak można ją czytać i czego w niej można szukać. Przewrotnie wybiorę powieść, która wielu czytelników irytuje i bohaterkę, która budzi chyba najwięcej negatywnych emocji spośród wszystkich głównych postaci powieści Jane. Kogo bowiem nie irytował snobizm Emmy i kto choć raz nie miał ochoty mocno nią potrząsnąć?
Czy Jane była zadowolona z siebie?
Jane Austen napisała „Emmę” niejako u szczytu swojej kariery. W 1813 roku ukazała się powieść, której pierwsza wersja powstała wiele lat wcześniej, czyli „Duma i uprzedzenie”. Rok później Jane wydała „Mansfield Park”. Była już wtedy znana, miała liczne grono prawdziwych fanów, wśród których był nawet znienawidzony przez pisarkę następca tronu, Książę Regent. Jane miała już własny styl, dobrze wiedziała o czym chce pisać i w jaki sposób. Nie opuszczała jej też wena – nie dostała jeszcze nawet egzemplarza „Mansfield Park”, a już zaczęła pisać „Emmę”. Niestety, ten najbardziej twórczy okres nie będzie trwał długo. Dwa lata później Jane umrze, nie dokończywszy pracy nad kilkoma zaczętymi tekstami.
Ważne jest jednak to, że pisząc „Emmę” miała już świetnie opanowany warsztat i wystarczająco dużo pewności siebie, by zabawić się ze swoimi czytelnikami. Prawdopodobnie miała też ochotę na przygodę z wyrazistą bohaterką, trudno bowiem znaleźć kogoś mniej podobnego do Fanny Price, bohaterki „Mansfield Park”, niż Emma, która jest tak przebojowa, że jest jedyną bohaterką Jane, której imię stanie się zarazem tytułem powieści.
Jane wiedziała zresztą, że napisała coś wyjątkowo dobrego i dojrzałego. „Mansfield Park” został wydrukowany przez Thomasa Egertona, ale pisarka postanowiła poszukać innego wydawcy dla „Emmy”. Pokazała rękopis Johnowi Murrayowi, który był bardzo znanym i cenionym wydawcą, a ten od razu przyjął tekst i opublikował go wkrótce potem, nie wprowadzając prawdopodobnie zbyt wielu poprawek. Prawdopodobnie, nie zachował się bowiem rękopis „Emmy”, nie możemy go więc porównać z wersją drukowaną.
Mamy więc do czynienia z dziełem dojrzałym, które zdaniem niektórych krytyków kryje w sobie zapowiedź modernizmu. Tym samym Jane Austen można uznać za prekursorkę Joyce’a i Virginii Woolf, która zresztą nie kryła się ze swoim uwielbieniem dla tej pisarki. Jak to możliwe, że ta stara panna z Hampshire napisała coś, co ma jakiekolwiek punkty wspólne z mistrzami znacznie późniejszej epoki?
Dlaczego „Emma” wielką powieścią jest?
Odpowiedź kryje się w stylu pisania, który jest tak subtelny, że czytelnik nie orientuje się nawet, jak bardzo jest manipulowany. Niestety, część tej manipulacji przepada w tłumaczeniu, jednak nie wszystko. Weźmy na przykład taki fragment, w którym występują Emma i dziewczę, które Emma postanowiła uczynić swoją przyjaciółką – niejaka Harriet. Przychodzą wieści, które są złe dla Emmy i jej planów, jest też ona przekonana, że Harriet będzie nimi tak samo wstrząśnięta i zasmucona. I mówi tak:
„Harriet zachowywała się przy tej sposobności bez zarzutu, z największym opanowaniem. (…) Emma była uszczęśliwiona, widząc w tym dowód okrzepnięcia charakteru…” Brzmi prosto? Tylko że Harriet wcale nie czuła smutku i nie musiała w związku z tym starać się wyglądać na opanowaną. To Emma przerzuca swoje emocje na Harriet, a ponieważ zdanie napisane jest w trzeciej osobie, czytelnik ma wrażenie, że czyta obiektywną relację.
Takie właśnie łączenie narracji trzecioosobowej z subiektywizmem typowym dla narratora pierwszoosobowego jest w rękach Jane narzędziem manipulacji. Co więcej, była ona pierwszą pisarką, która kiedykolwiek z tego narzędzia skorzystała. My traktujemy je jako coś oczywistego – współcześni powieściopisarze potrafią sprawnie mieszać ze sobą narracje, mistrzami zaś byli właśnie twórcy modernistyczni. Ale to Jane była pierwszą, która nie tylko tego spróbowała, ale potrafiła to wręcz stosować w sposób doskonały.
Cała akcja „Emmy” opiera się właśnie na wykorzystaniu tego zabiegu. Nie chcąc niczego wyjawiać, nie napiszę nic ponad to, że w tej książce nic nie jest takie, jakie się wydaje. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, ale jednocześnie przedstawia subiektywny punkt widzenia Emmy, która sama jest zaślepiona i nie widzi rzeczy takimi, jakie są. My zaś patrzymy na nie razem z nią i początkowo wierzymy w jej wizję. Przecież przedstawia nam ją wszechwiedzący narrator!
Wszystko wychodzi na jaw, a czytając książkę po raz drugi możemy już świadomie przyglądać się temu, jak Jane Austen zgrabnie skłania nas do tego, żebyśmy wierzyli w to, co ona chce nam wmówić. Tym samym nasz osąd samej Emmy powinien ulec zmianie. Możemy przecież jednocześnie jej współczuć i ją osądzać, kiedy widzimy, że razem z nią ulegliśmy złudzeniom.
Co więcej, kiedy zdamy sobie sprawę, że nie możemy brać samej Emmy na poważnie, możemy odkryć, że cała powieść napisana jest z przymrużeniem oka. A stąd już tylko krok do tego, żeby się zorientować, że podobnie ma się sprawa z innymi książkami Jane.
Dlaczego Emma nie mdleje?
Jane świadomie wybrała dość statyczną fabułę, w której brak różnego rodzaju fajerwerków przyciągających czytelników. Pisała w epoce, w której takie fajerwerki były na porządku dziennym. Kiedy byłam na miesięcznym stypendium w bibliotece w Chawton, spędzałam całe dnie czytają osiemnastowieczne powieści kobiece. Oprócz mnie były tam jeszcze trzy stypendystki, same Amerykanki, siedziałyśmy więc razem w przytulnym pokoju bibliotecznym, pochylone nad kruszącymi się woluminami. Wyglądało to na pewno bardzo poważnie, jeśli jednak ktoś spędziłby z nami choćby kilkanaście minut, zapewne zdziwiłoby go, że co chwilę któraś z nas wybucha gromkim śmiechem. Po kilku dniach zaczęłyśmy się dzielić tym, co nas tak rozśmieszało:
– Moja bohaterka właśnie zemdlała. O! Znowu zemdlała, trzy strony dalej.
– Co ty mówisz, moja zemdlała stronę temu.
– O, a moja właśnie mdleje!
Bohaterki powieści osiemnastowiecznych mdleją, kiedy tylko akcja się za bardzo zapętla – to zawsze dobre zakończenie trudnej sytuacji. Trafiają do tajemniczych zamków, przebierają się za mężczyzn, mdleją ze strachu, z podekscytowania, odkrywają tajemnice własnego pochodzenia (niemalże wszystkie). A wszystko to dzieje się wśród kruszących się zamczysk, pełnych tajemnych przejść. Katastrofa goni katastrofę, choć oczywiście w ostatniej chwili wszystko się w cudowny sposób układa.
Jane postanowiła pójść inną drogą. W liście do bratanicy napisała: „Kilka rodzin zebranych gdzieś, na wsi, to właściwy materiał do pracy”. Tylko tyle? Kilka rodzin na wsi? Żadnych zamczysk, tajemnic, wraków i klasztorów? Jane natrząsała się z tych, którym te elementy były potrzebne do szczęścia. Jej wystarczało to, co pozornie może wydawać się nudne. Wśród tych kilku rodzin znajdowała tematy wszelakie – miłość, nienawiść, uprzedzenie, zazdrość, lekkomyślność, snobizm, beztroska. Nie pisała o życiu wiejskim, bo nie znała innego. Pisała o życiu wiejskim, bo w nim było wszystko.
To subtelna pisarka. Postaci, które podczas pierwszej lektury wydadzą nam się karykaturalne, mogą okazać się całkiem smutne przy drugim czytaniu, a zabawne i ciepłe przy kolejnym. Nie jest łatwo kogokolwiek osądzić, nawet samą Emmę – irytującą snobkę, która snobką nie przestaje być nawet na chwilę, a jednak właśnie taką ją kochamy.
Mogłabym tak pisać o Jane przez noc całą. Dlatego przerwę, bo wolę, żebyście zdążyli jeszcze dzisiaj przeczytać choć kilka rozdziałów „Emmy”. Nie spieszcie się. Czytajcie powoli, śmiejcie się razem z autorką, bo nie wątpię, że gdy pisała swoje powieści, po jej ustach błądził cały czas uśmiech. Dajcie się uwieść jej ciętemu językowi i jej subtelnemu pióru.
* * *
Ten tekst powstał w ramach mojego Miesiąca z Jane, ale także przy okazji Festiwalu Emmy – biorą w nim udział fantastyczni blogerzy i gorąco was zachęcam do śledzenia kolejnych tekstów, które będą się ukazywać przez cały tydzień na ich blogach! A ja z kolei chętnie poznam wasze zdanie na temat „Emmy”!
* Fragment listu Jane Austen w tłumaczeniu Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, fragment „Emmy” w tłumaczeniu Jadwigi Dmochowskiej.
No Comments