Pozornie wszystko, co zawiera ta książka, jest już na okładce. Życie z reporterem wojennym, dwadzieścia lat przygotowywania się na jego śmierć, a wreszcie pobyt w klinice psychiatrycznej z rozpoznaniem stresu bojowego, na który powinien raczej cierpieć on. A tak naprawdę hipnotyzująca książka o dwojgu ludzi i dwóch światach, w których żyją, światach, które nie mają żadnego punktu stycznego.
Wojciech Jagielski brał udział w pięćdziesięciu trzech wojnach. Wyjeżdżał i wracał, jakby bez wysiłku. W tym czasie dla jego żony świat pięćdziesiąt trzy razy rozpadał się, aż w końcu okazało się, że nie jest w stanie skleić go w całość. Życie sprowadziło się do czekania na śmierć męża, śmierć, która wydawała się nieuchronna. „Wyobrażałam sobie tę chwilę kilka razy dziennie”, pisze Grażyna Jagielska. „Telefon dzwoni, podchodzę do aparatu, myślę, że to może mama albo ktoś do starszego syna, ale czuję, że tym razem jest do mnie, podniosę słuchawkę i ktoś mi to powie, nie da się tego odwołać.” Dni spędzała siedząc na podłodze i czekając, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Dźwięk telefonu przeczuwała na chwilę przed tym, zanim go słyszała. Prosiła znajomych, żeby nie dzwonili, nie była w stanie znieść tego napięcia. Po jakimś czasie czekanie stało się nie do wytrzymania, i nawet, gdy jej mąż był w domu, bała się, że zaraz ktoś zadzwoni z wiadomością o jego śmierci. A wreszcie zaczęła jej wyczekiwać.
Czas przestał istnieć do tego stopnia, że nie przyszło jej do głowy zapisać syna do szkoły – planowanie czegoś na kilka miesięcy wcześniej, założenie, że świat będzie wtedy istniał, wydało jej się absurdem. Przestała pracować, spotykać się z kimkolwiek. Ludzie z opowieści Wojtka zaczęli zasiedlać jej przestrzeń, choć nie chciała ich znać, nie mogła przed nimi uciec. Była potrzebna mężowi, musiał mieć kogoś, do kogo mógł mówić. W końcu stwierdziła, że tak dłużej być nie może. Skoro nie mogła oczekiwać, że mąż rzuci pracę, która ją zabija, postanowiła spróbować zrozumieć. Znowu stać się częścią jego świata, tak jak kiedyś, gdy byli młodzi, zakochani i tworzyli jedność. Postanowiła pojechać razem z nim na wojnę.
„Miłość z kamienia” to niewygodna książka. Napisana niesamowicie sprawnie, dobrze rozplanowana, jest w niej pełne oczekiwania napięcie, jest ciekawy zabieg narracyjny. Byłaby znakomitą powieścią, tylko że to nie powieść. Jej bohaterowie są nam znani, są osobami z krwi i kości, a książka obnaża ich przed nami, powodując, że czujemy się niezręcznie. Chcemy wiedzieć, a zarazem nie chcemy. Czytaliśmy książki Jagielskiego, zachwycaliśmy się jego kunsztem pisarskim, wnikliwością, odwagą i mądrością, aż nagle możemy zajrzeć pod podszewkę jego twórczości i z lekkim wstrząsem zdać sobie sprawę, jaka był cena tego wszystkiego. Jego książki bolą. Książka jego żony boli w inny sposób, a czytelnik sam nie wie, jaka jest jego rola w tym wszystkim. Jest tylko widzem, mimowolnym świadkiem terapii, czy w jakimś sensie także współwinnym – w końcu kto by nie chciał kolejnych świetnych reportaży? A może ofiarą, uwikłaną w rodzinną sytuację, której tak naprawdę nie rozumie, bo poznaje tylko wersję jednej ze stron?
Zafascynował mnie zresztą obraz Jagielskiego, przedstawiony przez jego żonę. To człowiek pochłonięty obsesją, tak totalnie pogrążony w pracy, że nie zauważa niczego poza nią. Zapomina, że zmienili mieszkanie, nie zauważa nowych mebli. Przejmująca jest scena, w której autorka uświadamia mężowi, że kiedyś był bogaty. Nie zauważył tego, nigdy to do niego nie dotarło, a teraz, gdy sytuacja się zmieniła, nie pamięta nawet, jak do tego doszło. „Jedna z głupszych i nieodżałowanych rzeczy, jakie mogą się człowiekowi przydarzyć – przegapił to, że był bogaty.” – pisze Jagielska.
Był ślepy nie tylko na swoją sytuację materialną i rodzinną, ale częściowo także na niebezpieczeństwa związane z takim zawodem. Po powrocie z Afganistanu okazało się, że ma przestrzelony plecak. Gdy żona mu to pokazuje, jest kompletnie zaskoczony. „Niemożliwe – zdziwił się. Obejrzał po kolei kieszenie, aż znalazł dziurę po kuli. – Nic takiego nie pamiętam. To już chyba tak było?” Nie robi na nim wrażenia powrót w pożyczonych ubraniach i bez portfela, bo cały jego dobytek spalił się w hotelu. Nie ma pieniędzy, ale udaje mu się jakoś kupić na lotnisku klocki Lego dla syna. Wraca brudny, czasem zakrwawiony, ale już od progu pyta, czy ma wyprowadzić psa. Opowiada o nalotach, partyzantach i ostrzałach, jednocześnie dyskutując o korepetycjach dla dziecka. Praca jest jego całym światem, daje mu poczucie pełni, a jednak rzuca ją, by umożliwić żonie powrót do życia.
Ważna książka. Analityczna, pozornie chłodna, a jednak buzująca od emocji. Nie sposób czytać ją obojętnie, i dobrze. Jagielska zostawia czytelnika w poczuciu pewnego dyskomfortu, podobnie jak czynił to jej mąż w swoich książkach. Warto zobaczyć drugą stronę medalu.
Moja ocena: 6/6
No Comments