Nie czytałam „Ulissesa”.
Uff, zrzuciłam to z siebie;)
Prawdę powiedziawaszy, nie znam wielu, którzy przeczytali. Jednak jako filolog angielski, w dodatku specjalizujący się w historii literatury, a co gorsza, nawet tę literaturę wykładający, chyba powinnam. I właśnie to „powinnam” zawsze działało na mnie jak płachta na byka.
Nie chodzi przecież o to, że jest trudny i długi. Gdy miałam jakieś 7-8 lat jako lekturę plażową na wczasy z rodzicami nad morzem zabrałam „Faraona” Prusa. Wersję jednotomową, w twardej okładce. Jako że byłam wyjątkowo drobna jak na swój wiek i wyglądałam pewnie na 2 lata mniej, wzbudzałam na plaży niezłą sensację. Opasłe dzieła są mi odtąd niestraszne. Czytałam „Nędzników”, Balzaka, „Sagę rodu Forsyte’ów”, „Moby Dicka” kilkakrotnie. Modernizm też nie jest straszny, gdy się napisało magisterkę na temat T.S.Eliota. Dlaczego więc nie „Ulisses”? Może Bloomsday jest dobrą okazją, by skończyć z uprzedzeniami i odważyć się zmierzyć z legendą?
Bloomsday zresztą jest moim zdaniem świętem wartym uwagi każdego miłośnika książek. Jakie inne święto gromadzi takie rzesze książkomaniaków? Dla tych, którzy nie wiedzą – 16 czerwca to dzień, podczas którego toczy się akcja „Ulissesa”. Nie jest to data przypadkowa – Joyce uwiecznił w ten sposób datę pierwszej randki ze swoją żoną, Norą Barnacle. Bloomsday jest obchodzony od 1954 roku, i o dziwo pierwsze obchody miały miejsce w Paryżu, a nie w Dublinie. Obecnie zaś obchody są najhuczniejsze w Dublinie, gdzie tysiące gromadzą się, aby wędrować po mieście śladami Leopolda Blooma, przebierać się w kostiumy z epoki, odwiedzać puby, a nawet czytać całego „Ulissesa” na głos (trwa to ponoć 36 godzin). Poza Dublinem Bloomsday świętuje się w Trieście, gdzie Joyce napisał pierwszą część swojego dzieła, oraz w węgierskim mieście Szombathely, fikcyjnym miejscu narodzin ojca Leopolda Blooma. I chociaż nie czytałam „Ulissesa”, to zawsze marzyłam o wyjeździe do Dublina 16 czerwca. To musi być niezwykłe wrażenie.
Skoro jednak siedzę dzisiaj w Poznaniu, wyjęłam właśnie nieco przykurzonego „Ulissesa” z półki. Nie mam złudzeń – nie przeczytam go szybko. Parę stron jednak przerzucę, a jeśli nawet następnym razem wezmę go do ręki w kolejny Bloomsday, to może za parę lat skończę;) A kto wie, może się wciągnę już dzisiaj?
Jak wyglądają Wasze doświadczenia z „Ulissesem”? Próbowaliście? Uważacie, że warto sięgać po takie książki?
No Comments