W ostatnim czasie przeczytałam aż dwie książki Jodi Picoult, książki pozornie różne (na tyle, na ile książki Picoult w ogóle różnią się od siebie!), ale w istocie traktujące o tym samym – o kobiecej przyjaźni i jej trwałości, a właściwie nietrwałości w obliczu kryzysu.
Po Jodi Picoult sięgam, gdy chcę się maksymalnie odstresować. Jej książki są bardzo schematyczne, wiadomo, czego się po nich spodziewać, ale pomimo to wciągają niemiłosiernie. Lubię je czytać, z ciekawością zagłębiam się w problemy moralne i psychologiczne, pomimo iż są często dość spłycone, a poza tym w jakiś dziwny sposób szczegółowe relacje z rozpraw sądowych, które pojawiają się w chyba każdej jej książce, działają na mnie odprężająco – ciekawe dlaczego…
„Krucha jak lód” to opowieść o rodzicach dziewczynki, która cierpi na rzadką chorobę genetyczną, objawiającą się wyjątkową łamliwością kości. Pierwsze złamania miały miejsce jeszcze w łonie matki, do następnych zaś dochodziło przy każdej okazji – podczas każdego przewrócenia, lekkiego nawet uderzenia, kichnięcia. Rodzice otaczają ją troskliwą opieką, a Willow pomimo swojej choroby jest pogodnym, bystrym i słodkim dzieckiem. Nikt z pewnością nie żałuje, że przyszła na świat. A jednak gdy przypadkiem okazuje się, że być może chorobę Willow można było zdiagnozować jeszcze przed porodem, prawnicy namawiają jej matkę, aby pozwała swoją lekarkę prowadzącą o tzw. niedobre urodzenie. Innymi słowy o to, że nie poinformowała jej na tyle wcześnie, żeby aborcja była możliwa.
Czy dobra matka, kochająca swoje dziecko, może powiedzieć w sądzie, że gdyby mogła, wolałaby jej nie urodzić? Czy może oczekiwać, że córka będzie jej nadal ufała, gdy to usłyszy? Nawet jeżeli motywacją jest chęć zdobycia środków finansowych na rehabilitację Willow. Gdy głośna była u nas sprawa Alicji Tysiąc zastanawiałam się nad tym niejednokrotnie. Nie podważam prawa do aborcji w takich przypadkach, jeśli jednak dziecko jest już na świecie i jest na tyle duże, by wiedzieć, o co toczy się postępowanie, trudno by nie miało to na nie wpływu…
Jodi Picoult komplikuje sprawę jeszcze bardziej – lekarka prowadząca ciążę matki Willow jest jednocześnie jej najlepszą przyjaciółką. Nie potrafi zrozumieć całej sytuacji i czuje się zdradzona. I o ile relacje matki i córki i wpływ procesu na nie są przedstawione dość wiarygodnie i interesująco, o tyle wątek dwóch przyjaciółek nie przemówił do mnie. Ich postępowanie wydało mi się przerysowane, a motywacje nie całkiem jasne.
Załamanie się kobiecej przyjaźni jest o wiele ciekawiej przedstawione w „Karuzeli uczuć”. Dwie sąsiadki zaprzyjaźniają się, a ich dzieci, Chris i Emily, wychowują się wspólnie dosłownie od dnia narodzin. Dziecięca przyjaźń w naturalny sposób rozwija się w młodzieńczą miłość, Chris i Emily zostają parą ku zadowoleniu swoich rodziców. Gdy jednak pewnej nocy Emily zostaje znaleziona martwa, a trzymający ją na kolanach Chris twierdzi, że chcieli popełnić wspólne samobójstwo, które jednak jemu się nie udało, stosunki między obiema rodzinami ulegają całkowitemu odwróceniu. Chris zostaje oskarżony o zabójstwo, a matka Emily w jednej chwili odrzuca wszystko, co o nim wiedziała i osądza go jako winnego.
„Karuzela uczuć” okazała się jedną z lepszych, moim zdaniem, powieści Picoult. Do samego końca nie wiemy, co naprawdę się wydarzyło i kto pociągnął za spust. Straszliwe dylematy szarpiące obiema rodzinami przez wiele miesięcy wzruszają i poruszają, zaś załamanie przyjaźni obu matek pociąga za sobą zdumiewające konsekwencje.
Moja ocena: „Krucha jak lód” 3,5/6; „Karuzela uczuć” 4,5/6
1 Comment
Tych jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale swoją przygodę zaczęłam od Księgi Dwóch Dróg i jestem pod ogromnym wrażeniem.