Ponieważ lektura „Światoholików” niespecjalnie pomogła na podróżniczy „głód”, a nawet go wzmogła, przez przypomnienie cudownych miejsc w których byłam lub chciałabym być, postanowiłam spróbować innej metody. Aga napisała w pewnej recenzji:
To NIE jest książka wakacyjna. Czytanie jej w podróży samolotowej może skończyć się atakiem paniki. Czytanie jej w poczekalni przed wylotem narazi Was na straty pieniężne związane z rezygnacją z lotu.
No dobrze – postanowiłam zaufać blogowej koleżance i przetestować tę metodę zniechęcania się do podróży, przynajmniej lotniczych, sięgnęłam więc po „Air Babylon”.
Gdyby nie Aga, nie zwróciłabym w ogóle uwagi na tę książkę, ponieważ wydawało mi się, że to jakaś humorystyczna seria, a po takie sięgam niezwykle rzadko. Prawda jest jednak taka, że humoru to w tej książce raczej niewiele. A w każdym razie nie sądzę, aby podczas lektury było do śmiechu komukolwiek, kto choć czasami wsiada do samolotu.
Książka opowiada bowiem o kulisach pracy w liniach lotniczych. Narratorem jest menadżer niezbyt luksusowych linii, pracujący na bliżej nieokreślonym lotnisku angielskim. Opowiada nam on o jednym dniu ze swojego życia, dodajmy, że dniu dość nietypowym. Nie dość, że wszystkie nietypowe sytuacje przydarzają się właśnie w ciągu tego jednego dnia, to na koniec menadżer zmienia się w pasażera, aby na zaproszenie swojego przyjaciela, pracującego zresztą w tej samej firmie, polecieć na szaloną noc do Dubaju. Taki zabieg narracyjny, polegający na skumulowaniu całej akcji w jeden dzień, nie do końca się sprawdza, chociaż z pewnością każdy czytelnik zdaje sobie sprawę, że nie co dzień w samolotach znajduje się żywe węże, ludzie nie umierają na pokładzie podczas każdego lotu, i nie każdego ranka trafiają się nielegalni imigranci.
Całość czyta się zaskakująco dobrze, chociaż nie sądzę, żeby osoby często latające były bardzo zaskoczone rewelacjami autorki. Muszę jednak przyznać, że informacja o tym, jak często znajduje się na pokładzie żywe zwierzęta nieco mnie zaskoczyła;) Ale nawet chociaż wiedziałam, że pracownikom lotniska lepiej się nie narażać, bo szybciutko przekażą informacje komu trzeba i trafi nam się w samolocie najgorsze miejsce, że podczas odprawy jesteśmy często oceniani, a to, czy znajdzie się miejsce przy oknie i czy nasz zamówiony dużo wcześniej wegetariański posiłek „przypadkiem” się nie zagubi zależy od tego, jak się wtedy zachowujemy. Niemniej jednak w tej książce znajdziemy takie nagromadzenie absurdalnych i przerażających historii zza kulis, że trudno się nie wciągnąć. W pewnym momencie lektury dopadła mnie refleksja, że to wszystko, co opisują autorzy, choć teoretycznie dotyczy życia codziennego w cywilizowanym, zachodnim kraju, zaskakująco przypomina moje doświadczenia z koleją rosyjską. Tam także miejsce na górnej lub dolnej pryczy zależy od tego, jak mili jesteśmy dla kasjerki, zaś „prowadnica”, czyli opiekunka wagonu, może nam życie kompletnie obrzydzić, jeśli zaleziemy jej za skórę. W każdym wagonie można spotkać przemytników, zwierzęta są na porządku dziennym, a ciasna toaleta miejscem wielu intymnych spotkań. Jeśli więc chcecie doświadczyć tego dziwnego świata na własnej skórze, a boicie się latać, wystarczy wsiąść w pociąg do Władywostoku;)
Lekka i przyjemna książka, zdecydowanie nieodpowiednia dla tych, których na myśl o lataniu oblewa zimny pot, za to świetnie się nadaje dla osób, które potrafią patrzeć na świat z przymrużeniem oka. Nie zniechęciła mnie do latania, wręcz przeciwnie – zatęskniłam za tym klaustrofobicznym światkiem obiadów na plastikowych tackach. Przyznaję jednak, że po tej lekturze w mojej tęsknocie jest jakaś nutka perwersji.
Moja ocena: 4,5/6
No Comments