Jesienią ciągnie mnie do kryminałów, ale w tym roku albo wyjątkowo wybrzydzam, albo nie mam szczęścia – nie udało mi się przeczytać żadnego, który by mnie w pełni zadowolił. Żaden nie okazał się też całkowitym rozczarowaniem, więc ostatecznie nie było aż tak źle, ale przyznam, że nadal czekam na coś, co spodoba mi się bez zastrzeżeń. Co gorsza, nie napisałam tu w ogóle o ostatnich takim zachwycie („Susza” Jane Harper, moją nieblogową recenzję możecie znaleźć tutaj). Niemniej, parę fajnych książek się tej jesieni trafiło, choć ideału wśród nich nie było.
Andrew Mayne „Naturalista”, tłum. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo W.A.B.
Książka, o której zrobiło się głośno za sprawą wyjątkowo oryginalnej akcji promocyjnej (egzemplarz „Naturalisty” ukryto w lasach w kilku miastach, czytelnicy o północy wyznaczonego dnia wyruszyli na poszukiwania), a na którą miałam ochotę jeszcze zanim się ukazała. Jako partnerka naukowca z ciekawością czekałam na thriller, którego bohaterem jest bioinformatyk, rozwiązujący zagadki kryminalne z użyciem metod naukowych. Postać profesora Theo Craya okazała się niestety rozczarowaniem. Theo angażuje się w śledztwo niemal od pierwszych stron, ale nie do końca wiadomo, dlaczego. W lesie zostają znalezione zwłoki jego byłej studentki, a on sam jest początkowo podejrzany. Kiedy tylko policja go wypuszcza, zaczyna prowadzić własne dochodzenie, wiele ryzykując i oddając się temu całkowicie. Mam wrażenie, że autor chciał jak najszybciej przejść do ciekawszej części powieści i nie chciało mu się zadbać o wiarygodność bohatera i jego motywację.
Samo śledztwo jest dość ciekawe, choć dziwnie poszarpane – przeskakujemy od jednej zamordowanej dziewczyny do drugiej, a łatwość, z jaką Theo je znajduje, jest nie do końca wiarygodna. Intryga okazuje się na szczęście wciągająca, a „Naturalistę” czyta się szybko i przyjemne, ale nie mogę powiedzieć, żeby spełnił moje oczekiwania.
Moja ocena: 4/6
Peter May „Na szlaku trumien”, tłum. Lech Z. Żołędziowski, Wydawnictwo Albatros
Peter May od lat należy do moich ulubionych autorów kryminałów. Jego książki trudno zresztą jednoznacznie sklasyfikować, ponieważ zagadka kryminalna jest w nich tylko pretekstem do opowieści o miejscach, ludziach i trudnych kwestiach. W tej książce wrócił do miejsca, które było tłem jego najlepszego cyklu, czyli na Hebrydy Zewnętrzne. Okoliczności przyrody są więc wyjątkowo pociągające – jest wyspa, wzburzone morze i dużo deszczu. W otwierającej książkę scenie na plaży leży przemarznięty i przemoczony mężczyzna. Cudem się uratował, ale nie pamięta, co właściwie mu zagrażało. Nie wie też, kim jest, jak się nazywa i dlaczego przed chwilą wyczołgał się z wody. Ktoś prowadzi go do pobliskiego budynku, który okazuje się być jego domem. Odwiedzają go sąsiedzi, a on nie wie, czy powinien się przyznać do amnezji. Kiedy zaś na pobliskiej wyspie znalezione zostają zwłoki, mężczyzna boi się, że to on jest mordercą.
To dobra powieść, od której nie mogłam się oderwać, choć irytował mnie główny bohater i inne pojawiające się w niej postaci. Na pewno jednak warto przeczytać, zwłaszcza jeśli jesteście fanami mrocznych, wyspiarskich kryminałów.
Moja ocena: 4.5/6
„Rok we mgle” Michelle Richmond, tłum. Krzysztof Uliszewski, Wydawnictwo Otwarte
Kolejna książka, która zaczyna się na plaży. Abby szykuje się do ślubu, a że jej narzeczony ma sześcioletnią córeczkę, zostanie nie tylko żoną, ale i macochą. Matka małej Emmy zniknęła, odzywa się tylko czasami i najwyraźniej nie dba o dziewczynkę. Abby zabiera ją na plażę i trzyma mocno za rękę, ale w pewnej chwili rozprasza ją robienie zdjęć. Dziewczynka znika we mgle.
Ciąg dalszy to bolesna opowieść o rozpadzie rodziny, która dopiero miała zaistnieć, i o upartym poszukiwaniu dziewczynki. Najbardziej zaangażowana jest w to właśnie Abby, którą męczy poczucie winy. Kiedy wszyscy będą chcieli dać za wygraną, ona nie odpuści, i ten wątek jest najciekawszą częścią książki. Niestety, autorka postanowiła go ubarwić licznymi wspomnieniami głównej bohaterki, które niewiele wnoszą, za to spowalniają akcję. Całość czyta się nie najgorzej, a im bliżej końca, tym akcja przyspiesza, książce jednak przydałoby się lekkie skrócenie.
Moja ocena: 4/6
Alma Katsu „Głód”, tłum. Danuta Górska, Wydawnictwo Albatros
Z tą książką wiązałam duże nadzieje, pomysł na powieść był bowiem przedni. Autorka wykorzystała prawdziwą historię wyprawy grupy osadników, którzy, podobnie jak tysiące innych, postanowili przedostać się do Kalifornii i zacząć tam nowe życie. Załadowali na wozy swój dobytek, zebrali się w grupę (tak było bezpieczniej) i wyruszyli. Niestety, zamiast wyjechać w pierwszych dniach przedwiośnia, zwlekali, tym samym ryzykując, że zima dopadnie ich podczas trudnej przeprawy przez góry. Obrali więc nową, niesprawdzoną, ale bardzo obiecującą trasę, która miała być dużo krótsza. Niestety, okazała się ona wyjątkowo trudna i praktycznie nieprzejezdna dla zaprzężonych w woły wozów. Pionierzy zmuszeni byli zimować w górach, a większość z nich nie dożyła wiosny.
Alma Katsu zrobiła dobry użytek z tej smutnej opowieści, a także starannie wykonała research. Jej bohaterowie to postaci historyczne, a główna oś wydarzeń wiernie trzyma się faktów. Dodała jednak elementy nie do końca realistyczne, jakby to, co spotkało członków feralnej wyprawy, nie było samo w sobie dość przerażające. Myślę, że powieść podobałaby mi się dużo bardziej, gdyby nie zawierała elementów horroru. Trudno też było mi polubić bohaterów, którzy byli tak drobiazgowo opisani, że aż nudni.
Niemniej, przeczytałam z zaciekawieniem i cieszę się z tej lektury, jako że mało wiedziałam o wyprawie Donnera. Fani horrorów i elementów nadprzyrodzonych w thrillerach powinni być zachwyceni.
Moja ocena: 4/6
Udało wam się przeczytać ostatnio jakiś naprawdę doskonały kryminał? Taki przynajmniej na piątkę?
No Comments