Chciałabym, żeby cała Polska przeczytała tę książkę. Żeby była lekturą obowiązkową w szkołach, żeby czytali ją dorośli, żeby jej znajomość była czymś oczywistym. Ta emocjonalna, miejscami chaotyczna opowieść dwójki szwedzkich dziennikarzy wyjaśniłaby wiele nieporozumień i rozwiała niejeden mit, który narósł wokół tematu uchodźców. Niestety, przeczytają ją przede wszystkim ci, którzy i tak podstawową wiedzę o uchodźcach posiadają.
Annah Björk i Matthias Beijmo nie zajmowali się wcześniej równie ciężkimi tematami. Pisali o muzyce, robili wywiady z gwiazdami. Pojechali do Grecji w charakterze wolontariuszy, a podczas pracy na Lesbos zaczęli zastanawiać się, co dzieje się po drugiej stronie morza, w Turcji. Temat na tyle ich dręczył, że postanowili pojechać i sprawdzić.
Nie była to błaha decyzja, bo Turcja nie wita dziennikarzy z szeroko otwartymi ramionami. W czasie, kiedy Björk i Beijmo tam pojechali, w tureckich więzieniach siedziało kilkunastu dziennikarzy. Nie mogli się więc spodziewać niczego dobrego ze strony władz i żandarmerii. Ludzie, których codzienność chcieli podejrzeć, też nie mogli być do nich dobrze nastawieni. Uchodźcy korzystają z usług przemytników, którzy działają nielegalnie. W grę wchodzą duże pieniądze, ale kary za przemyt ludzi są wysokie. Trudno się spodziewać, że jakikolwiek przemytnik z radością powita na swoim terenie dziennikarzy z Europy.
Autorzy „Łodzi 370” wiedzą, że podejmują duże ryzyko. Oboje mają dzieci, są więc przerażeni tym, na co się porwali. Ważą każdy krok, zmieniają codziennie hotele, jednocześnie bojąc się, że tym też zwracają na siebie uwagę. Ich rozedrganie przełoży się na wzajemne relacje. A kiedy zaczną dokonywać odkryć, zrobi się jeszcze trudniej. Ciężar tego, o co się otarli, przytłoczy ich, nie na tyle jednak, żeby ich zniechęcić.
Dopiero po jakimś czasie zrozumieją, czym powinni się zająć. W nocy z 4 na 5 stycznia 2016, właśnie wtedy, kiedy przebywali w Turcji, tonie łódź z uchodźcami. Björk i Beijmo postanowią, że dowiedzą się, co stało się z ludźmi, którzy tą łodzią podróżowali. To, co odkryją w międzyczasie, i to, w jaki sposób będą tych odkryć dokonywać, jest tematem ich książki.
Wszyscy wiemy, że w morzu Śródziemnym toną ludzie. Zobojętnieliśmy już trochę na kolejne wiadomości o łodziach, które poszły pod wodę. To też strategia obronna, tak jest nam po prostu łatwiej. Szwedzcy dziennikarze wyrywają nas z bezpiecznego kokonu, zmuszają do pochylenia się nad losem pojedynczych osób, które zginęły, próbując przedostać się na nasz kontynent. Myślę, że ważne jest przeczytanie o nich i zapamiętanie, także uniemożliwić sobie obojętność. Lektura „Łodzi 370” uświadomiła mi też, że ci ludzie nie toną przypadkiem. To nie jest tak, że płynie łódź, nikt o niej nie wie, zaczyna się sztorm i nic się nie da zrobić. Niejednokrotnie straż przybrzeżna doskonale wie, gdzie znajdują się tonący ludzie i ma trochę czasu, żeby do nich dotrzeć. Kiedy ponton nabiera wody, jego pasażerowie dzwonią po straż, wysyłają smsy z lokalizacją, błagają o pomoc. Ta wiedza mną wstrząsnęła.
Jednocześnie „Łódź 370” to książka o powstawaniu reportażu i o cenie, jaką się płaci za zajęcie się tak trudnym tematem. Autorzy muszą się uporać nie tylko z realnymi zagrożeniami, ale także, a może przede wszystkim, ze swoimi emocjami. W czasie pracy nad tematem nie potrafią zająć się niczym innym, obsesyjnie wracają do tematu łodzi w rozmowach. Redakcje nie są jednak zainteresowane. To już było, nikt nie będzie chciał czytać kolejnego artykułu o uchodźcach – słyszą.
Nie da się ukryć, ta książka mocno działa na emocje czytelnika. Mam jednak nadzieję, że przeczytacie, też dlatego, że to ciekawy przykład książki, która jest napisana w bardzo zwyczajny, nawet przeciętny sposób, a jednak ma wielką siłę rażenia.
Moja ocena: 5.5/6
Annah Björk, Matthias Beijmo "Łódź 370. Śmierć na morzu Śródziemnym"
Tłum. Irena Kowadło-Przedmojska
Wydawnictwo Agora 2017
No Comments