Wszystkich czytelników „Miasteczka Middlemarch” przepraszam, ale drugi odcinek cyklu Misja: Miasteczko muszę przesunąć na nieco później – choć książkę George Eliot czyta się świetnie, nie udało mi się jeszcze dokończyć drugiej księgi. Notka na jej temat pojawi się zapewne pod koniec tygodnia, tymczasem może zacznę kończyć pozaczynane notki, bo nazbierało się ich już całkiem sporo! I zacznę bardzo, jak na poniedziałek, niestosownie – spróbuję narobić wam ochoty na doskonałą lekturę. Weekend wszakże już za kilka dni, a zważywszy na to, jaką chwilowo mamy pogodę, dobrym pomysłem może być spędzenie go z książką. I to konkretną.
„Jej wszystkie życia” to ósma powieść znanej i lubianej brytyjskiej autorki Kate Atkinson. Atkinson zaczęła karierę z przytupem, zdobywając nagrodę Whitbread Book of the Year za swoją debiutancką książkę (wygrała wtedy z Salmanem Rushdiem). 19 lat później zdobyła tę samą nagrodą, choć teraz nosi ona nazwę Costa Book Award. W międzyczasie napisała kilka ambitnych kryminałów, nabierając niejako rozmachu. „Jej wszystkie życia” – książka ambitna, wieloznaczna, prowokująca do przemyśleń, a zarazem bezlitośnie wciągająca i świetnie napisana, świadczy o tym, że niepostrzeżenie z autorki dobrych kryminałów przeistoczyła się we wszechstronną, intrygującą pisarkę nie dającą się zaszufladkować.
Czytałam o tej książce w prasie brytyjskiej (swoją drogą zazdroszczę Anglikom z całego serca tego, że mają tak świetne i rozbudowane działy literackie w gazetach codziennych) i właściwie nie wiedziałam, czy na pewno mnie interesuje. Zarys fabuły prezentuje się dość dziwnie. Jest rok 1910, Ursula Todd przychodzi na świat w szacownym domu gdzieś na angielskiej prowincji. Z powodu burzy śnieżnej lekarz nie dociera na czas i dziecko dusi się z powodu owiniętej wokół szyi pępowiny. Chwilę później jest znowu rok 1910, Ursula przychodzi na świat w takich samych okolicznościach, tym razem jednak lekarzowi udało się dotrzeć i w porę przeciąć pępowinę. Ursuli danych będzie jeszcze wiele kolejnych szans, będzie się rodziła wielokrotnie, za każdym razem przeżywając swoje życie inaczej.
Brzmi intrygująco, ale też dziwnie. Lubię książki Kate Atkinson, nastawiałam się więc, że kiedyś, w odległej przyszłości, sięgnę po tę powieść. Tymczasem jednak zaczęły pojawiać się znakomite recenzje, pisane przez osoby, których gust jest mi bliski. „Jej wszystkie życia” zostało nominowane do Women’s Prize for Fiction, potem do Costa Book Award. Stwierdziłam, że chcę wiedzieć, dlaczego. Przeczytałam prawie jednym tchem, w trakcie lektury już dowiadując się, że wkrótce książka ukaże się po polsku. Czekałam więc z recenzją aż do teraz, żeby napisać wam o niej dopiero wtedy, kiedy będziecie mogli ją bez problemu zdobyć. I choć tym samym wpisuję się w dość intensywną promocję tego tytułu (recenzje pojawiają się dosłownie wszędzie), liczę, że nie dopadnie was syndrom niechęci do bestsellera. Cieszmy się raczej, że wydawnictwa wciąż jeszcze chcą inwestować w promocję naprawdę dobrych tytułów, zamiast pójść prostszą ścieżką i obstawić kolejny klon Greya.
„Jej wszystkie życia” warta jest każdej nominacji, każdej nagrody i każdej dobrej recenzji. Nie narzekam na brak dobrych lektur, ale mam wrażenie, że nie wszystkie będę pamiętała za kilka lat. Książka Atkinson wyróżnia się w tłumie – nie sądzę, że łatwo będzie o niej zapomnieć. Jej oryginalna formuła sprawia, że najpierw zżymamy się na autorkę, denerwuje nas ilość wypadków, które przydarzają się Ursuli, potem zaczynamy się dobrze bawić, przerywamy czasami lekturę, by zadumać się na rolą przypadku w naszym życiu, aż wreszcie łapiemy się na tym, że nie możemy się oderwać, chorobliwie więc zafascynowani tym, jakie jeszcze życia otrzyma Ursula!
Atkinson świetnie gra na naszych lękach. Pierwsze rozdziały to genialna kronika obsesji troskliwej matki. Kot układający się na buzi dziecka. Poślizgnięcie i upadek z dachu. Epidemia grypy. Pedofil grasujący w okolicy. Niefrasobliwa zabawa w morzu, kiedy matka akurat odwróciła wzrok. Ursuli przydarza się wszystko, co rodzice widzą w sennych koszmarach. Za każdym razem jednak dostaje kolejną szansę, i choć nie pamięta poprzedniego życia, pewne sytuacje budzą w niej niezrozumiały lęk, tym samym wpływając na zmiany w jej zachowaniu. Potrafi więc na wpół świadomie odwrócić własny los, tylko po to jednak, by po jakimś czasie wpaść w kolejną jego pułapkę.
Atkinson bawi się z czytelnikiem, uświadamiając mu swoją wszechwładzę. „Jej wszystkie życia: to zarazem książka o pisaniu, o tym, że tylko od autora zależy, za które sznurki pociągnie. Kolega jednego z braci Ursuli próbuje ją zgwałcić. Za pierwszym razem dziewczyna jest sparaliżowana strachem i ulega, i cała jej przyszłość zostaje zdeterminowana przez tę tragedię. W kolejnym życiu Ursula jest odważniejsza – potrafi się obronić, tym samym zmieniając swoją przyszłość. W jeszcze kolejnym życiu jest na tyle silna, że potrafi wręcz obrócić sytuację w żart. Kilka minut, które decydują o tym, kogo poślubi, gdzie zamieszka, jak umrze.
Równie istotny okaże się wybór kierunku studiów. Filologia klasyczna czy języki nowożytne? Jedna z tych ścieżek zaprowadzi Ursulę w ramiona kochanka i da jej ważną społecznie pracę w bombardowanym w czasie wojny Londynie. Druga uczyni z niej przyjaciółkę Evy Braun, konkubiny Hitlera. Niewiarygodne? Tak, ale na kartach powieści Atkinson jak najbardziej możliwe.
Początkowo ciągłe powracanie do początku, cofanie się w czasie o kilka miesięcy lub kilkanaście lat, irytuje. Bardzo szybko jednak zaczynamy czuć się tak blisko związani nie tylko z Ursulą, ale z całą jej rodziną, że traktujemy kolejne powroty do przeszłości jako szansę na lepsze ich poznanie. Te same wydarzenia mają miejsce wielokrotnie, za każdym razem widzimy je jednak w inny sposób – autorka pokazuje je oczyma innej osoby, dodaje drobne, ale znaczące szczegóły, sprawiając, że każda wersja wydarzeń daje nam szerszy ogląd całości.
W międzyczasie, niejako mimochodem, dostajemy fantastyczny obraz życia na angielskiej prowincji w okresie międzywojennym, smakujemy życia w bombardowanym Londynie i ze zgrozą, ale też fascynacją obserwujemy życie niemieckich oficjeli w przededniu II wojny światowej. Każda kolejna wersja wydarzeń sprawia, że rozumiemy i widzimy więcej, i coraz częściej zadajemy sobie pytanie – co by było gdyby? Drobne decyzje, ufność we własną intuicję, nieuzasadniona odwaga – czy mogą zmienić świat? A może tylko pod warunkiem nieskończonej ilości żyć? Może nie jesteśmy w stanie uczyć się na cudzych błędach i musimy powtarzać własne?
Przeczytałam tę książkę dwa razy – najpierw po angielsku, następnie po polsku, i dopiero za drugim razem dostrzegłam, jak misternie tka swoją opowieść Kate Atkinson. Mnóstwo tu detali, które układają się w całość dopiero wtedy, gdy czytamy książkę o raz kolejny, wiedząc już, co będzie dalej. Autorka wydaje się bawić swoim tekstem, zdając sobie chyba sprawę, że czytelnik i tak nie zrozumie wszystkich scen. Warto dać się wciągnąć w tę grę, a potem zadać sobie całkiem poważnie pytanie, czy chcemy, żeby naszym życiem rządził przypadek, czy zdajemy się na los, czy raczej jesteśmy w stanie podejmować odważne decyzję, ufając w to, że nie sprowadzą nas na manowce.
Moja ocena: 6/6
No Comments