Dellarobia Turnbow, dwudziestoośmioletnia żona farmera z Tennessee, matka dwójki małych dzieci, jest zmęczona życiem, w którym nic nie wydaje się należeć do niej. Dzieci wyrywają jej wszystko – pilota do telewizora, miękką część kanapki, szczotkę do włosów. Dellarobia kupuje więc używane buty, piękne i niewygodne, na tyle ekstrawaganckie, że głupio jest jej je włożyć przy mężu, ale za to może śmiało powiedzieć, że są jej własne. Następnie zostawia dzieci u teściowej i wędruje do opuszczonej chaty w lesie na spotkanie z młodym i przystojnym monterem linii telefonicznych. Buty nie wydają się odpowiednie na tę okazję – leśne ścieżki są błotniste i strome, a Dellarobia boi się konsekwencji tego, co ma zamiar właśnie zrobić i uwierające buty nie poprawiają jej nastroju.
Dellarobia nie dociera jednak do miejsca schadzki. Gdy dociera do polany, zatrzymuje ją widok ognia – a przynajmniej czegoś, co wygląda jak sięgające nieba płomienie. Chcąc lepiej wyglądać, Dellarobia nie zabrała okularów, nie jest więc w stanie zobaczyć, co się dzieje. Początkowo wydaje jej się, że to pożar, nie czuje jednak ciepła, nie słyszy ryku płomieni. Zaczyna recytować biblijne wersety i patrząc na pomarańczowy blask, odbiera go jako dar – znak, że powinna zawrócić i odbudować swoje
.Wizja jest na tyle potężna, że wraca do domu i jest w szoku, że nic się nie zmieniło. Przez kilka dni nosi w sobie wizję cudu, niebiańskiego blasku, aż wreszcie okazuje się, że to, co widziała, to tysiące motyli monarchów, które zboczyły ze swoich zwykłych migracyjnych ścieżek i trafiły do lasku nad domem Turnbowów.
Przelot monarchów to niezwykłe widowisko. Co roku przemieszczają się one na zimowiska, pokonując trasę z Kanady i USA aż do Meksyku, pokonując prawie 2900 km. Niekiedy ich zimowe skupiska zajmują 8 ha lasu, pod ich ciężarem mogą łamać się gałęzie.Są niezwykle piękne i fotogeniczne.
Źródło: http://www.futurity.org
Pojawienie się monarchów przewraca do góry nogami życie w miasteczku Dellarobii. Część mieszkańców chce na nich zarobić, organizując wycieczki i sprzedając bilety do lasu. Teść Dellarobii podpisał już jednak umowę na wycięcie drzew, wziął zaliczkę i nie chce jej zwrócić. Dellarobia, która jest miejscową pięknością (o czym jej mąż zdaje się zapominać po 11 latach małżeństwa), staje się ulubienicą mediów – to ona pierwsza odkryła monarchy i to ona zdaje się być najbardziej przejęta ich losem. Motyle ściągają do miasteczka naukowców, dziennikarzy i ekologów, zaś nudne dotychczas życie Dellarobii zmienia się całkowicie.
Barbara Kingsolver pisze bardzo plastycznie. Jej bohaterka jest całkowicie wiarygodna w swoim zmęczeniu i zniechęceniu. Jako 17-latka zaszła w ciążę, zawarła pospieszne małżeństwo z mężczyzną poczciwym, ale nudnym, całkowicie do niej niepasującym. Dziecko umarło, ale jej życie zostało już przypieczętowane. Dawne ambicje zostały zapomniane, osią życia stała się rywalizacja z zaborczą teściową i nienawistnym teściem. Motyle przynoszą objawienie. Dellarobia jest jedyną, która zadaje pytania, jedyną, która zastanawia się, dlaczego zjawiły się właśnie wtedy i właśnie tutaj. A gdy okazuje się, że za zmiany ich zwyczajów migracyjnych odpowiadają zmiany klimatyczne, i co gorsza wygląda na to, że motyle pomyliły się i nie przetrwają zimy, to Dellarobia angażuje się w pracę dla naukowców, którzy zjawili się w miasteczku.
Jedną z najmocniejszych stron książki jest właśnie przedstawienie zderzenia dwóch światów – studentów i badaczy z wielkiego świata i ludzi z amerykańskiej prowincji. Przekomiczna, a zarazem lekko przerażająca jest scena, gdy jeden ze studentów przedstawia Dellarobii zasady zmniejszenia swojego śladu węglowego. Lista zobowiązań zaczyna się od zabierania własnych pojemników do restauracji, żeby zabrać jedzenie na wynos – tylko że Dellarobia nie była w restauracji od dwóch lat. Dalej – noszenie własnego bidonu zamiast kupowania wody butelkowanej – ale miejscowi piją wodę z własnej studni. Ograniczenie spożycia czerwonego mięsa też nie wydaje się sensowne w przypadku farmerów, którzy hodują własne owce. Kolejny postulat – znajdź sklepy z używanymi rzeczami, zdumiewa Dellarobię, która od lat nie kupiła nic nowego, nie dlatego, żeby chronić środowisko, ale ponieważ jej po prostu nie stać. Ograniczenie latania jest równie absurdalne, zważywszy, że nikt w jej rodzinie nigdy nie leciał samolotem. Dellarobii zaczyna się wydawać, że pochodzi z jakiejś obcej planety.
Kingsolver tworzy doskonały obraz prowincjonalnej Ameryki i portret rozczarowanej małżeństwem, niespełnionej kobiety. Jednak gdy zaczyna wgłębiać się w zagadnienia dotyczące globalnego ocieplenia, staje się nieznośnie dydaktyczna. Chcąc poinformować mało zorientowanego, amerykańskiego czytelnika, trochę moim zdaniem przesadziła. Doskonała powieść obyczajowa zaczyna się w pewnym momencie zmieniać w wykład z klimatologii i ochrony środowiska. Sądzę, że wielu czytelnikom się to podobało – wszystko wyłożone jest prostym, jasnym językiem, ciągi przyczynowo-skutkowe dokładnie wytłumaczone. Jednak dla kogoś, kto wie co nieco o globalnym ociepleniu i jego skutkach, jest to trochę nudne. Na szczęście jako całość książka nadal jest bardzo dobra. Przekaz jest słuszny i piękny, momentami tylko może zbyt topornie przedstawiony. Obyczajowe tło, portret głównej bohaterki ulotne piękno motyli opisane są precyzyjnie, pięknym językiem i poruszająco. Warto przeczytać.
Moja ocena: 4.5/6
No Comments