Mam ochotę podziękować pani J.K. Rowling za wspólnie spędzone chwile w ciągu ostatnich 10 lat. Za podtrzymanie wiary w siłę opowieści, za to, że dzięki niej potrafiłam raz jeszcze, jak w dzieciństwie, zaczytać się w książce tak, że nie liczyło się nic oprócz świata opisanego, a zwłaszcza za ostatni tom, który godnie wieńczy całą opowieść.
OK, może nie jest to wielka literatura – ale też chyba nikt tego nie oczekuje od najbardziej popularnej i najlepiej się sprzedającej serii książek na świecie. Zastrzeżeń można mieć wiele, od dłużyzn w tomach 5 i 6 zaczynając, na niejasnościach i plataninie przy wyjaśnianiu pewnych zdarzeń kończąc. Cóż z tego, że świat Harry'ego jest czarno-biały, cóż, że niektóre postaci zarysowane są płytko i schematycznie, że autorka bazuje na sprawdzonych motywach i zwrotach fabularnych. To wszystko się nie liczy, jeśli opowieść pochłania nas tak, że nie możemy oderwać sie od czytania nawet na moment, nawet po to, aby zjeść, umyć się, pójść do pracy. Przyznam, że przez ostatnie 4 dni zamawiałam pizzę i makaron, nie sprzątałam i odwołałam przynajmniej jedno towarzyskie spotkanie po to, aby czytać, czytać i czytać.
Siódmy tom potrafi przykuć uwagę. Akcja toczy się szybko, a choć atmosfera jest tak mroczna jak w kilku ostatnich częściach a trup ściele się gęsto, co kilkanaście stron następuje chwilowy comic relief i cześciowe rozładowanie napięcia. Harry wreszcie dojrzewa, przestaje być uparciuchem, który niejednokrotnie irytował mnie w poprzednich tomach, ale zgodnie z regułami Bildungsroman, którym przecież jest ta książka, dojrzewa i samodzielnie, bez pomocy swoich nauczycieli (którzy przeciez zginęli w poprzednich tomach) odnajduje własną scieżkę, ścieżkę, która zaprowadzi go do miejsca, w którym czeka na niego jego przeznaczenie.
Wszystko jest napisane może trochę zbyt filmowo, ale sprawnie. J.K. Rowling nie tylko gładko manipuluje naszymi uczuciami, ale przede wszystkim wreszcie zamyka wszystkie dawno rozpoczęte wątki, wyjaśnia zagadki z poprzednich tomów, nie opuszczając przy tym żadnego drobiazgu. Z epickim rozmachem przywołuje wszystkie elementy stworzonego przez siebie świata, świata, w którym po 10 latach czytelnik czuje się jak w domu. Nic nie jest pominięte, żadna postać nie zostaje zapomniana. Trudno nie uwierzyć, że rzeczywiście całą sagę miała zaplanowaną już w momencie pisania pierwszego tomu. I chociaż nie podobają mi się dotychczasowe ekranizacje, to filmową wersję zakończenia obejrzę i mam tylko nadzieję, że Warner Bros zatrudni naprawdę dobrego reżysera, który nie zepesuje tak dobrego materiału.
Nie chcę zdradzać żadnych szczegółów, żeby nie zepsuć nikomu lektury. Sama zresztą nie zaglądałam na żadne forum i do żadnego bloga od niedzieli, żeby nie natknąć się przypadkiem na spoiler, i udało mi się jakoś! Może kolejna, pełniejsza już recenzja pojawi się po publikacji wersji polskiej, którą zapewne także przeczytam. Tak jakby sterta książek do przeczytania na mojej półce nie była już wystarczająco wysoka…
Tymczasem mogę odetchnąć, odespać kilka zarwanych nocy, sprzątnąć mieszkanie i wrócić do tajemnicy Riverton, której rozwiązanie ciągnie się wprawdzie i ciągnie, ale na szczęście nie nuży zbytnio. Zresztą szybkich zwrotów akcji miałam chyba w ostatniej lekturze aż w nadmiarze, pora wrócić do czegoś może niekoniecznie ambitniejszego, ale zdecydowanie bardziej relaksującego…
No Comments