Kto uważnie i z rozwagą wybiera swoje lektury, ma szansę trafić na sporo dobrych książek. Zdarzają się oczywiście książki kiepskie i rozczarowujące, jest cała masa przeciętnych, z rzadka zaś natrafiamy na klejnot – książkę, która czystym głosem przemawia wprost do serca. Ann Patchett w „Belcanto” nie tylko przemawia, ale wręcz wyśpiewuje hipnotyzującą, zaskakującą opowieść o miłości.
Fabuła jest dość luźno oparta na autentycznych wydarzeniach – w 1996 terroryści zajęli japońską ambasadę w Limie, biorąc 600 zakładników. Żądali uwolnienia całej grupy więźniów politycznych. Okupacja budynku trwała 4 miesiące i zakończyła się krwawym atakiem peruwiańskiej armii. W „Belcanto” miejsce Limy zajmuje stolica bliżej nieokreślonego kraju południowoamerykańskiego. W domu wiceprezydenta kraju odbywa się przyjęcie urodzinowe japońskiego biznesmena – pana Hosokawy. Rząd ma nadzieję namówić go do zainwestowania w ich kraju, pan Hosokawa nie ma jednak zamiaru tego robić. Jedynym powodem, dla którego przyjął zaproszenie, jest ściągnięta specjalnie dla niego śpiewaczka operowa, Roxanne Coss, najsłynniejsza śpiewaczka świata. W trakcie przyjęcia odbywa się jej koncert, zaś chwilę po tym, jak zabrzmi ostatnia aria, do budynku wpadają terroryści. Ich celem jest prezydent kraju, który jednak w ostatniej chwili wymówił się od udziału w uroczystości, ponieważ nie mógł znieść przegapienia odcinka swojego ulubionego serialu. Terroryści nie mają planu awaryjnego, biorą więc wszystkich dwustu gości jako zakładników.
Można odnieść wrażenie, że Ann Patchett w swojej powieści wykorzystuje wszystkie aspekty i elementy spektaklu operowego. Na początku mamy dramatyczną uwerturę, następnie zaś na przemian liryczne, komiczne i tragiczne momenty, śpiewane na dwa i cztery głosy z towarzyszeniem chóru oraz pomniejszych solistów. Partie solowe należą do Roxanne Coss, pana Hosokawy, który ją uwielbia, Gena, który jako poliglota szybko zaczyna pełnić rolę tłumacza dla całego międzynarodowego towarzystwa, oraz Carmen, młodej terrorystki o charakterystycznym imieniu. Fabuła, która zapowiada się jako thriller polityczny z zacięciem satyrycznym okazuje się zaskakująco liryczna. Terroryści i zakładnicy, początkowo sparaliżowani jednakowym strachem, szybko przystosowują się do życia w oblężonej willi. Jednym i drugim brak jest planu, mogą więc jedynie opóźniać rozwój wydarzeń. Terroryści poznają życie, jakiego w dżungli nie znali – obwąchują kremy w łazience, oglądają telewizję, odkrywają uroki bieżącej wody. Zakładnicy to głównie biznesmeni i politycy. Nie znają pojęcia czasu wolnego, teraz obdarzeni są nim w nadmiarze. Gdy Roxanne zaczyna codziennie śpiewać, piękno jej głosu, czy może po prostu potęga sztuki, zmienia ich. Jedni i drudzy zaczynają odkrywać światy wcześniej im nie znane, zaczynają kwestionować swoje dotychczasowe wybory, a życie poza willą staje się stopniowo mało realne.
Akcja przyspiesza, gdy w tym nieprawdopodobnym otoczeniu rozwijają się dwie historie miłosne. Z chwilą jednak, gdy kochankowie łączą się, chcemy, aby opowieść trwała jak najdłużej. Ulubioną pieśnią Roxanne jest aria z „Rusałki” Dworzaka, śpiewana przez syrenę, która zakochuje się w śmiertelniku. Jeśli zdecyduje się z nim związać, straci swój głos i będzie niosła śmierć wszystkim, których pocałuje. Czy pocałunki Roxanne także przyniosą śmierć, a jej śpiew zgubę? Opera nieuchronnie zmierza do tragicznego finału, a my możemy tylko bezradnie przyglądać się, jak baśń zderza się z rzeczywistością.
„Belcanto” to pierwsza powieść od bardzo dawna, nad którą płakałam – ostatnio zdarzyło się to nad „Tysiącem wspaniałych słońc” Hosseiniego. Jestem przekonana, że nie każdemu „Belcanto” będzie się podobać – mało jest dialogów, wiele zaś emocji, postaci są czasem zbyt symboliczne, powieść zaś zbliża się do przypowieści. Mnie ta książka zaczarowała i czytałam ją jak w transie. To wyśpiewany sopranem lirycznym hymn na cześć piękna i uzdrawiającej mocy sztuki. Ann Patchett dostała za tę książkę Orange Prize oraz Pen/Faulkner Award, jak najbardziej zasłużenie. Dla mnie to poważna pretendentka do tytułu książki roku.
Moja ocena: 6/6
No Comments