Wielokrotnie słyszałam, że moja doba jest z gumy – mieści się w niej znacznie więcej, niż w dobach innych ludzi. Muszę w takim razie stwierdzić oficjalnie – guma sparciała i pękła. Mam nadzieję, że konsekwencje nie okażą się poważne;)
Jeśli jednak zwolennicy teorii spiskowych, mówiących iż na czytanie czas mają jedynie osoby nie pracujące, względnie grzejące ciepłą posadkę nieobarczoną dodatkowymi obowiązkami, mogą przestać zacierać ręce z radości i w pół słowa wstrzymać swoje „a nie mówiłem”. Pomimo pracy na milionie już etatów prawie, przygotowywania swojej latorośli do I Komunii, oraz ostatecznego ugrzęźnięcia w pisaniu doktoratu, przeczytałam od początku maja pokaźny stosik książek i muszę powiedzieć, że nie rozumiem, jakim cudem ludzie przepracowani, a nie czytający, zachowują zdrowe zmysły. Ja po ciężkim dniu po prostu muszę się przenieść w jakiś inny świat, bo inaczej zwariowałabym! Oczy mi się zamykają ze zmęczenia, ale nawet parę stron pomaga – własne problemy, bieżące sprawy znikają z głowy, zastąpione cudzymi, książkowymi, jakże przyjemnymi przez to, że ich rozwiązanie nie spoczywa na naszych barkach.
I po raz kolejny zauważyłam, że niewiele książek tak dobrze pomaga na brak czasu, jak serie. Jest coś wręcz niezdrowego w tym, jak serie książkowe uzależniają. Ich bohaterów zaczyna się traktować jak dalekich znajomych. Otwieram „Dożywocie” Lizy Marklund, żeby dowiedzieć się, co nowego u Anniki – czy rozstanie się ostatecznie z mężem? Czy jej redakcja stanie na nogi, czy jednak gazeta zostanie zamknięta? A co u Erica Wintera? Jak chowa się jego córeczka? A w ogóle czy ktoś słyszał ostatnio coś o Harrym Hole?
Owszem, czytam głównie cykle kryminalne, bo spełniają wszystkie kryteria odstresowującej lektury. Nie trzeba ich czytać po kolei, nie ma też przymusu sięgania po kolejne części, bo każda stanowi zamkniętą całość. Cykle fantasy są napisane inaczej, niejako zmuszają czytelnika do sięgania po kolejny, dlatego rzadko decyduję się na sięgnięcie po pierwszy tom. Kryminały nie są tak wymagające, zajrzenie do pierwszej części nie oznacza dziesiątek godzin spędzonych na kompulsywnym przerzucaniu stron kolejnych tomisk.
W dodatku przez to, że postać głównego bohatera jest jedynie elementem fabuły, której główną osią jest zagadka kryminalna, można tę postać budować stopniowo i subtelnie. Wątki osobiste pojawiają się w tle, nie nużąc. Można stopniowo wprowadzać kolejne postaci, każdej z nich poświęcając wystarczająco dużo czasu, co jest znacznie trudniejsze w pojedynczej powieści. A zyskawszy raz lojalność czytelnika, nie jest już łatwo go stracić.
Oczywiście, nie każdy cykl jest dobry, jest jednak wiele takich, które są napisane ładnym językiem, mają dobrze skonstruowaną fabułę każdej części oraz spójną historię łączącą kolejne tomy. Do moich ulubionych należą książki Jo Nesbo, Lizy Marklund, Ake Edwardsona, Marthy Grimes, chętnie czytam też gotlandzki cykl Mari Jundstedt. A wy jakie cykle lubicie? Czytacie te same, co ja, czy macie innych faworytów?
W ten zawoalowany sposób wykręcam się od recenzji najnowszej części cyklu Lizy Marklund- „Dożywocie”. Jest dość nietypowy, jako że jest tak ściśle związany z poprzednią częścią, „Testamentem Nobla”, iż trzeba czytać je po kolei. Annika nadal denerwuje, ale już nieco mniej – zbiera się w sobie i zaczyna odzyskiwać kontrolę nad własnym życiem, więc choć sama zagadka nie jest zbyt intrygująca, to całość oczywiście czyta się dobrze.
A wracając do kwestii gumy, to mam nadzieję, że znajdę sposób wymiany jej na nową, bo muszę w ciągu najbliższych miesięcy napisać wreszcie tę nieszczęsną rozprawę i przydałaby mi się dobrze się rozciągająca doba…
No Comments