Kolejna książka, po którą bym zapewne nie sięgnęła, gdybym nie czytała blogów. Okładka jest na tyle kiczowata i zniechęcająca, że nawet bym się nie zastanawiała. Zresztą nawet, gdy na blogach masowo pojawiały się recenzje, ignorowałam je, w podświadomości jednak zapisała się informacja, że to może być rzecz godna uwagi. Gdy niedawno zaczęły pojawiać się recenzje części drugiej, nadal bardzo pozytywne, stwierdziłam, że może faktycznie warto się zainteresować. I bardzo, ale to bardzo się cieszę, że to zrobiłam!
„Natalii 5” to przeuroczy, świetnie napisany kryminał z nutą humoru. Stylem przypomina Chmielewską z dawnych lat – może jeszcze nie jest aż tak zabawnie, ale niewiele brakuje. Dawno już nie wybuchałam śmiechem podczas lektury i nawet nie wiedziałam, jak mi tego brakowało. Sam pomysł na książkę jest już absurdalnie zabawny – bogaty biznesmen popełnia starannie zaplanowane samobójstwo, a do notariusza zostają wezwane jego córki. Konkretnie pięć. I wszystkie noszą dokładnie to samo imię: Natalia Sucharska. Każda ma inną matkę i aż do teraz żadna nie miała pojęcia o istnieniu pozostałych. Można się domyślić, że nie będą zachwycone odkrywszy, że ojciec był bigamistą, który w dodatku każdej córce dawał to samo imię, żeby jej nie pomylić z innymi…
W spadku dostają ogromny dom położony w okolicach Śremu, niedaleko Poznania, w domu zaś czeka na nie tajemniczy list ojca. I choć pałają do siebie ogromną niechęcią, wiadomo, że będą musiały się przemóc i wspólnymi siłami dowiedzieć się, czego tak naprawdę chciał od nich ojciec. Każda jest inna, łączy je jednak cięty język, zawziętość i kompletny brak poszanowania dla władzy, o czym bardzo szybko przekonają się policjanci badający samobójstwo pana Sucharskiego.
Nic więcej nie napiszę, powieść obfituje bowiem w niespodziewane zwroty akcji. Właściwie to zdanie jest pewnym niedopowiedzeniem – tak naprawdę lektura to jak jazda bez trzymanki – Natalie są rozbrajające, nieprzewidywalne i pakują się w coraz to nowe kłopoty. Są przy tym urocze i łatwo podbijają serce czytelnika. Podziwiam też autorkę za jej starania, aby pięć bohaterek noszących to samo imię nam się nie myliło. Nie było to łatwe, bo przyznaję, że na początku nie mogłam ich zapamiętać, potem jednak stało się to dziecinnie łatwe. W roli wisienki na torcie występuje miejsce akcji – piękny, nieco tajemniczy dom, o którym można by napisać jeszcze sporo, ale nie chcę zdradzać jego tajemnic. W dodatku w tle przewija się Poznań, a wiadomo że przyjemnie czyta się o swoich okolicach.
Olga Rudnicka to niezwykle młoda autorka, ale tą powieścią pokazuje prawdziwą klasę. Od dzisiaj oficjalnie zostaję jej fanką i będę sięgać po każdą kolejną powieść! Ma lekkie pióro, szaloną wyobraźnię, poczucie humoru i wyczucie sytuacji. Polecam z całego serca, idealna książka, aby zmierzyć się z tą smętną pogodą za oknem.
Moja ocena: 5/6
No Comments