Pamiętacie pierwszą książkę, którą udało wam się samodzielnie przeczytać? Takie pytanie zadano niedawno na Twitterze (#booksamillion). Nie muszę się długo zastanawiać – wiem, jaką lekturę pamiętam, choć nie jestem pewna, czy była faktycznie pierwsza. Mrożące krew w żyłach przygody, dramatyczne zwroty akcji, nawet kilka razy na każdej stronie, napięcie, podróż i szczypta liryzmu w postaci poezji. Domyślacie się?
Tak, tak, „Przygody Koziołka Matołka” sprawiły, że schowałam się z latarką pod kołdrą, żeby tylko dowiedzieć się, czy dzielny podróżnik dotrze cało i zdrowo do Pacanowa. To były prawdziwe emocje. Zwłaszcza, że zostałam nakryta przez mamę. Zapewne dzięki temu tak dobrze zapamiętałam tę chwilę.
Zanim usiadłam dzisiaj do pisania, spytałam Olę, czy pamięta swoją pierwszą samodzielnie przeczytaną książkę. W końcu nie było to tak dawno, powinno jej to sprawić mniej kłopotu niż mnie! Nic z tego – długo się zastanawiała i przyznała, że pamięta tylko pierwszą, którą czytała do późna w nocy (późno w nocy to dla mojej córki mogła być 20.30) – były to „Pięciopsiaczki”, lektura szkolna w klasie drugiej. Na szczęście ja wiem, jaką książkę przeczytała samodzielnie dużo wcześniej. Pamiętam to, ponieważ ją podstępem do tej lektury nakłoniłam. Była to dramatyczna historia kradzieży diamentów i dwoje nieletnich detektywów, czyli oczywiście pierwsza część z cyklu „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”. Ola chętnie słuchała wtedy książek, domagała się, żebyśmy czytali jej godzinami, ale samodzielnie czytać raczej nie chciała, choć szło jej to już całkiem dobrze. Przeczytałam jej dosłownie kilka pierwszych zdań „Tajemnicy diamentów”, po czym przyznałam, że przeczytałam już całość i wiem, kto jest złodziejem. A skoro wiem, to nie mogę czytać na głos, bo się zdradzę niechcący i zepsuję jej przyjemność. Podziałało – wzięła książkę nieco niechętnie, by chwilę później nie móc się oderwać!
Pamiętam też poważniejsze książki – książki, nazwijmy to, pełnowymiarowe. Pierwszą dużą powieścią, którą sama przeczytałam, był, o zgrozo, „Faraon” Prusa. Byłam wtedy zafascynowana starożytnym Egiptem, a w księgarniach nie było przecież pełnych kolorowych obrazków „Egiptologii”, „Tajemnic mumii” czy encyklopedii dla dzieci. Nie miałam wyboru – jedyną książką o Egipcie, jaką mieliśmy w domu, był właśnie „Faraon”. Czytałam go na plaży w Dziwnówku, gdzie wzbudzałam spore zainteresowanie – nasze wydanie było naprawdę pokaźnych rozmiarów, a ja zawsze wyglądałam na młodszą, niż byłam. Musiałam wyglądać nieco dziwnie – kilkuletnia dziewczynka na leżaku z ogromną książką w twardej oprawie…
Pamiętam też, że kiedy wróciliśmy z tych wakacji, mama stwierdziła, że skoro dałam radę Prusowi, to mogę już zacząć czytać Chmielewską i wyciągnęła z półki „Wielkie zasługi”. Po latach zrobiłam to samo – podczas wakacji podsunęłam tę książkę mojej córce. Przeczytała ją z takim samym zachwytem jak ja jakieś 25 lat wcześniej – Janeczka i Pawełek w ogóle się nie zestarzeli.
Zanim jednak Ola zawarła znajomość z rodzeństwem Chabrowiczów, przeczytała już kilka „dużych” książek. Pierwsze były młodzieżowe książki Beara Gryllsa. Seria „Misja: Przetrwanie” zachwyciła ją, choć wcale się tego nie spodziewałam. Każdy z czterech tomów przeczytała całkiem sama w kilka zaledwie dni, by przez wiele miesięcy marzyć o wyprawach do dżungli lub na pustynię. Mogłabym w tym momencie wspomnieć, że gdy ją do prawdziwej, tropikalnej dżungli zabraliśmy, pijawki, kolczaste pnącza i wilgotność powietrza wzbudziły w niej reakcję, z której Bear Gryll nie byłby dumny, ale nie będę zdradzać takich tajemnic!
Pamiętacie swoje pierwsze samodzielnie przeczytane książki? Podzielcie się tymi wspomnieniami!
A jeśli macie dzieci, które dopiero zaczynają przygodę z literaturą, zapisujcie wszystko! Za kilka lat nie będziecie wszystkiego pamiętać, a takie zapiski z tytułami przeczytanych książek na pewno okażą się cudowną pamiątką.
No Comments