Zapraszam na spotkanie z autorką kolejnego znakomitego bloga książkowego. Lektury Lirael pachną lawendą i książkowym kurzem. Pełno tam książek starych, lekko przykurzonych, ale można też natrafić czasami na egzemplarz lśniący nowością, wszystkie zaś łączy znakomity gust autorki. Polecam i zapraszam na poniedziałkowe spotkanie z Lirael!
*********************************************************************
Wiadomość od Padmy z zaproszeniem do cyklu „Poniedziałkowy gość” była dla mnie miłą niespodzianką. Bardzo dziękuję za wyróżnienie. Przepraszam, że nie byłam w stanie zdecydować się na pojedyncze tytuły. Okazało się to dla mnie zadaniem niewykonalnym.
1. Moja ulubiona książka
W tej szufladce powinnam umieścić książkę, do której wracałam wielokrotnie, a każde ponowne spotkanie okazywało się jeszcze piękniejsze niż poprzednie.
Niestety, ostatnio brakuje mi czasu na ponowną lekturę, bo otaczają mnie tomy niecierpliwie oczekujące na przeczytanie. W tym biblioteczne, które domagają się uwagi szczególnie bezpardonowo. Marzy mi się eksperyment, jaki opisała Susan Hill w świetnej książce „Howards End is on the Landing”, o której dowiedziałam się dzięki Padmie, ale obawiam się, że w moim przypadku jest z góry skazany na niepowodzenie.
W dzieciństwie miałam książki, których czytanie odbywało się na zasadzie: dotarcie do ostatniej strony, powrót na pierwszą i znowu wszystko od początku. Tak było z „W pustyni i w puszczy” (do tej pory potrafię wyrecytować kilka pierwszych zdań) oraz z „Anią z Zielonego Wzgórza”.
Uwielbiałam też „Baśnie” Andersena, choć pod wpływem silnych wzruszeń serce rozbijało mi się na okruchy jak zwierciadło złośliwego czarodzieja w „Królowej Śniegu”.
Cykl Tove Jansson o Muminkach zajmuje w moim świecie miejsce szczególne. Przeczytany w dzieciństwie, w pełnej krasie okazał mi swoje uroki, kiedy byłam już dorosła. Któregoś dnia wzięłam do ręki jeden z tomów, zaczęłam czytać i wpadłam po uszy. Powściągliwość, subtelność, poczucie humoru i mądrość Tove Jansson zostaną ze mną na zawsze. Ostatnio dokupiłam brakujące części i wkrótce znowu zagoszczę w Dolinie Muminków, która oczarowuje mnie o każdej porze roku.
2. Książka, która zmieniła moje życie
Z tym pytaniem kłopot mam największy.
Kilka razy książki bardzo mi pomogły przetrwać trudne chwile i ich cicha obecność jest dla mnie zawsze krzepiąca. Tu wymieniłabym „Maga” Johna Fowlesa. Może to zaskoczy osoby, które znają tę przewrotną powieść, ale właśnie „Mag” pomógł mi uporać się z pewnym smutnym wydarzeniem. To z powieści Fowlesa pochodzi jeden z moich najulubieńszych cytatów: „Bywają chwile, kiedy i milczenie jest wierszem”.
Nie spotkałam dotychczas takiej powieści, która zrewolucjonizowałaby mój światopogląd czy osobowość i mam nadzieję, że tak pozostanie, bo nie chciałabym ulegać aż takim przemianom. Wymienię więc książkę przeczytaną w czasach licealnych, która była dla mnie estetycznym i emocjonalnym trzęsieniem ziemi. W dużym stopniu wpłynęła na mój czytelniczy gust. Sprawiła, że świat wyglądał po jej lekturze trochę inaczej. Dzięki niej dowiedziałam się, że książka może być jednocześnie smutna i zabawna,
przyziemna i wzniosła, irytująca i zachwycająca, realistyczna i pełna fantazji. Dzięki niej pokochałam takie właśnie powieści. Niestety, zdarzają się bardzo rzadko. To „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa.
3. Mało znana książka, która zasługuje na szerszą uwagę
Osoby odwiedzające mojego bloga wiedzą, że odkryciem ostatnich kilku miesięcy jest dla mnie Józef Ignacy Kraszewski. Szczególnie zachęcam do lektury „Dziennika Serafiny”. Gwarantuję, że zaskoczy Was zaprawione złośliwością poczucie humoru autora, którego powszechnie kojarzymy z zupełnie innym rodzajem literatury. To powieść pensjonarska w krzywym zwierciadle, a jednocześnie podręcznik jak nie należy wychowywać dziewcząt. Aktualność niektórych spostrzeżeń zdumiewa.
Drugą książkę, którą przedstawię, napisał Włoch, Niccolo Ammaniti. To powieść „…zabiorę cię ze sobą”. Błagam, niech nie uśpią Waszej czujności tytuł i okładka! To nie jest słodkie romansidło. To mocna książka, o której nie sposób zapomnieć, choć opowiada o bardzo zwyczajnych ludziach. Jako mała rekomendacja niech posłuży fakt, że kilka lat temu zabrałam ją w charakterze wakacyjnej lektury. Miała mi wystarczyć na tydzień w Zawoi. Zaczęłam ją czytać w pociągu relacji Lublin – Kraków
Główny i… skończyłam zanim pociąg wjechał na końcową stację. O oderwaniu się choćby na chwilę nie było mowy.
Nie wiem, czy „Cudzoziemkę” Marii Kuncewiczowej można uznać za książkę mało znaną, ale na wszelki wypadek przypominam, że istnieje, jest piękna, głęboka i nie sposób jej zapomnieć. Przed lekturą koniecznie zaopatrzcie się w płytę z koncertem skrzypcowym D-dur Brahmsa.
No Comments