Ostatnio często wydaje mi się, że wszystko robię w pośpiechu. Nie tylko jestem rano wiecznie spóźniona (co zapewne ma związek z tym, że niestety znowu zaczynam zajęcia o 7.30), ale także czytam w pośpiechu. Sporo czasu w ciągu dnia marnuję, a gdy już siadam do czytania, spieszę się, bo przecież tyle nieprzeczytanych książek leży obok. Co gorsza, potrafię czytać szybko. Przedwczoraj przeczytałam „Szeptem” w niewiele ponad godzinę i, szczerze mówiąc, nie czułam się z tym zbyt dobrze. Bo skoro książkę można przeczytać w godzinę, to jej wartość wydaje mi się jakby niższa. Poza tym, jeśli w ciągu godziny poznaję bohaterów, zostaję wciągnięta w ich przygody i docieram do rozwiązania, to po przewróceniu ostatniej strony czuję się trochę, jakbym właśnie zeszła z rollercoastera. Czasem umiejętność szybkiego czytania się oczywiście przydaje – „Szeptem” przeczytałam w takim tempie, bo miałam tę książkę tylko na chwilę, a zależało mi, żeby ją poznać przed lekturą drugiego tomu cyklu. Niemniej jednak lekki niesmak po tak przyspieszonej lekturze pozostał, a co więcej, uświadomiłam sobie, że dawno już nie czytałam książki powoli, smakując każde słowo. Z pewnością jest w tym także wpływ blogosfery, w której aż roi się od nowości – odwiedzanie blogów skutkuje długimi listami książek, które koniecznie musimy przeczytać. I czasem takie pospieszne, gwałtowne czytanie jest przyjemne. Zasadniczo jednak czytanie książek jest czynnością długotrwałą i powolną, i takie powinno być. Opasłe tomiska wymagają wytrwałości i czasu, tymczasem nasze pokolenie podobno traci umiejętność skupiania się na dłuższych tekstach. Podobno godziny spędzane w sieci niszczą struktury mózgowe odpowiedzialne za przetwarzanie i przyswajanie dłuższych tekstów. Informacje w sieci są połączone całą siecią linków, skaczemy więc od jednego tekstu do drugiego, często czytając tylko nagłówki i kilka pierwszych zdań. Umiemy przyswoić dużo rzeczy jednocześnie, wydobyć najpotrzebniejsze informacje w krótkim czasie, ale coraz trudniej przychodzi nam czytanie tekstów dłuższych i wymagających skupienia.
Jeśli doczytaliście do tego miejsca tej notki, prawdopodobnie nie jest z wami jeszcze tak źle. Większość czytelników zapewne przeskoczyła już dawno do konkluzji albo wręcz odwiedziła w tym czasie dwa kolejne blogi. A może czytacie dalej, bo tak jak ja tęsknicie czasem za godzinami spędzonymi na powolnym smakowaniu słów? Nie macie całych godzin na lekturę? To może chociaż za chwilami spędzonymi na lekturze, która nie jest pogonią za następną stroną, ale medytacją.
W świecie pełnym pośpiechu, powolny styl życia od dawna ma zwolenników. Popularność zdobyły slow food i slow travel (jestem zresztą gorącą zwolenniczką obu), a ostatnio modne się robi slow reading. Nie jest to bynajmniej żadna nowość. Nietsche uważał się za „nauczyciela wolnego czytania” już w 1887 roku. Dla naszego pokolenia jednak ta umiejętność wydaje się być szczególnie ważna. Swego czasu zapisałam sobie ciekawy cytat, którego autorem jest Alain de Bottom. Napisał on tak (tłumaczenie moje):
Jednym z najbardziej żenujących wyzwań naszych czasów jest przypomnienie sobie, jak się koncentrować. W minionej dekadzie nasza umiejętność skupienia się na czymś na dłużej została poddane niespotykanemu dotąd atakowi. Usiąść i czytać, nie ulegając pokusie sięgnięcia po jakieś urządzenie, stało się prawie niemożliwe.
Obsesja na punkcie bieżących wydarzeń jest bezlitosna. Wydaje nam się, że w każdym momencie gdzieś na naszej planecie może zdarzyć się coś, co zmiecie stary porządek rzeczy, coś, czego nie możemy przegapić, jeśli nie chcemy stracić umiejętności rozumienia siebie lub innych. Wciąż musimy się mierzyć z nowymi zdarzeniami w kulturze, i nie pozwalamy, aby któreś z nich za bardzo nami zawładnęło. Wychodzimy z kina z postanowienie przewartościowania swojego życia w świetle tego, co zobaczyliśmy przed chwilą. Jednakże następnego wieczoru to doświadczenie jest już rozmyte, jak wiele innych przed nim. (…)
Od studenta kierunku humanistycznego wymaga się niekiedy przeczytania 1000 książek przed ukończeniem studiów. Zamożna rodzina w Anglii w 1250 roku posiadała prawdopodobnie trzy książki: Biblię, modlitewnik i żywoty świętych, i ten skromny zbiorek kosztował tyle, co niewielki dom. Społeczeństwo w epoce przed Biblią Gutenberga nie mogło sobie pozwolić na nieograniczoną ilość książek, a umiar pozwalał lepiej zaangażować się w określone idee.
Dobroczynny wpływ diety jest oczywisty w kontekście jedzenia, i chociaż jest on sprzeczny z naszymi naturalnymi odruchami, warto pamiętać, że w obecnych czasach powinniśmy się nauczyć, jak przejść na dietę w odniesieniu do informacji, ludzi i idei. Nasze umysły potrzebują okresów postu tak samo, jak nasze ciała.
Celowo nie skróciłam tego cytatu… Co o nim sądzicie? Czujecie się czasem zalani przez informacje, nowe książki, nowe filmy, czy raczej was ta obfitość cieszy i czujecie się w niej jak ryba w wodzie? Mnie nadmiar wrażeń nie przytłacza, wręcz przeciwnie, lubię go, ale czasem mam ochotę zwolnić, zatrzymać się, nie czytać już nic nowego. Taka potrzeba ogarnęła mnie wraz z początkiem roku i w związku z tym co wieczór sięgam po książki, które już niejednokrotnie czytałam, wracam do znanych postaci i zdarzeń i czuję tylko lekki wyrzut sumienia na widok piętrzących się wszędzie wokół mnie nowości. I choć na co dzień czytam dość szybko, dość często czuję potrzebę powolnej lektury, która zmusza mnie do wyciszenia się i skupienia. Idealna do tego jest klasyka, eseje i analizy. Cieszę się, że wciąż jeszcze potrafię przeczytać książkę, która ma ponad 1000 stron, ale przyznaję – przychodzi mi to z coraz większym trudem. Za to zauważyłam, że piszę coraz dłuższe notki, ciekawe, czy to też jakaś forma prokrastynacji, odwlekania momentu, kiedy wyłączę komputer i otworzę książkę. Oby nie;)
Jak jest z wami? Umiecie skupić się na długim i poważnym tekście? Zdarza wam się odwlekać lekturę posiadanej książki dlatego, że jest przerażająco gruba, czy wręcz przeciwnie, rzucacie się na nią z tym większą ochotą? Czy Internet zmienił wasze czytelnicze nawyki?
No Comments