Ostatnio książki z elementami fantasy pojawiają się tutaj częściej niż kiedykolwiek przedtem. Nie oznacza to, że nagle zaczęłam ich czytać więcej – powieści z gatunku fantasy zawsze były wśród moich lektur obecne, choć bywało i tak, że nie sięgałam po nie przez czas dłuższy. Od czasu do czasu jednak odczuwam potrzebę przeniesienia się w jakiś inny świat, świat, w którym gdzieś na pustkowiach żyją smoki, wśród ludzi przechadzają się czarodzieje, zaś magia jest rzeczą jak najbardziej naturalną.
Nauczyłam się czytać fantasy jeszcze w dzieciństwie, pochłaniając kolejne tomy „Opowieści z Narni”. Potem przyszedł czas na „Władcę Pierścieni”, którego przeczytałam prawdopodobnie w idealnym momencie – wydaje mi się, że wiele osób nie przebrnęło przez pierwszy tom, ponieważ sięgnęli po niego za wcześnie lub za późno. Ja zakochałam się od pierwszego wejrzenia i czytałam trylogię Tolkiena kilka razy. Jednak to nie „Władca Pierścieni” i nie „Srebrne krzesło” – mój ulubiony tom „Opowieści z Narni”, były najbardziej zaczytanymi powieściami fantasy w moim domu. Inna powieść, także należąca do kanonicznego cyklu fantasy, stała się jedną z najukochańszych książek mojego dzieciństwa i miała prawdopodobnie spory wpływ na moją osobowość. Mowa o „Grobowcach Atuanu”, drugim tomie cyklu „Ziemiomorze” autorstwa Ursuli Le Guin.
Na „Ziemiomorze” składa się w sumie aż sześć opowieści – pięć powieści i jeden zbiór opowiadań. Całość łączy postać Geda, zwanego także Krogulcem – czarnoksiężnika i Arcymaga, oraz Tenar – niegdyś Jedynej Kapłanki Bezimiennych bogów. Ursula Le Guin pisała „Ziemiomorze” przez trzydzieści lat, zaś kolejne części ukazywały się w Polsce stopniowo. Nie wiem, jak to się stało, ale mimo bezgranicznej miłości, jaką obdarzyłam ten cykl, do tej pory znałam jedynie trzy pierwsze części. Być może dostałam je w czasach, gdy kolejnych tomów nie udało się zdobyć? Nie pamiętam, ale gdy zobaczyłam, że wydawnictwo Prószyński i S-ka zamierza wydać wszystkie części w jednym tomie, wiedziałam, że muszę wreszcie przeczytać całość.
Trochę się bałam, że prawie 950 stron sprawi, że książka będzie nieporęczna i szybko się rozpadnie. Na szczęście obawy były płonne, co więcej – całość wydana jest wyjątkowo starannie, a nawet pięknie. Oprawa porządna, szyta, okładka miła w dotyku, po wewnętrznej stronie ma mapy Ziemiomorza, jest nawet zakładka z motywem smoka – wszystko dopracowane i pięknie wykonane.Mimo pokaźnych rozmiarów nie najgorzej leży w dłoni, chociaż oczywiście do torebki się nie nadaje.
Ursula Le Guin pisze dość lakonicznie, jej język jest wyważony, a zarazem malowniczy. Pojedyncze tomy nie są zbyt obszerne. „Czarnoksiężnik z Archipelagu” wprowadza tematykę, a także nastrój. Czytając o chłopcu, pasterzu kóz, który siłą umysłu potrafi sterować mgłą, co umożliwia mu najpierw naukę u mistrza magii, a następnie otwiera mu wrota do wyjątkowej szkoły, w której nauczy się wszelkich sztuk magicznych, zaczynamy się orientować, że w istocie magia jest tu tylko tłem, pretekstem do opowiedzenia znacznie ważniejszej historii o odkrywaniu swojego powołania, o cierpliwości, rozwadze, wytrwałości. Ged posiada wprawdzie wielki talent magiczny, ale powyższe cnoty są mu obce. Nie potrafi czekać, jak typowy nastolatek chce jak najszybciej wybiec swojemu losowi naprzeciw. Jego porywczość sprowadzi na świat Cień, z którym to właśnie on będzie musiał sobie kiedyś poradzić. Świat, w którym się obraca, jest niezwykle malowniczy – Ziemiomorze to archipelag, poszczególne wyspy bardzo się różnią. Na jednych są piękne miasta, inne pokrywają góry zamieszkane przez smoki. Wyspa Roke, na której mieszka dziewięciu mistrzów magii, jest ostoją mocy magicznej i wiedzy, zaś opowieść o nauce Geda blisko ociera się o typową powieść pensjonarską, z tym że pozbawioną żeńskich bohaterek.
Z największym niepokojem otwierałam „Grobowce Atuanu”. Chyba każdy mól książkowy zna ten lęk przed powrotem do niegdyś ukochanej książki. Ryzyko, że nie odnajdziemy dawnych wzruszeń, jest naprawdę poważne. Tym razem nie miałam się czego obawiać. „Grobowce Atuanu” nie zestarzały się dla mnie, zresztą okazało się, że pamiętam je doskonale. Bohaterką jest Tenar – dziewczę, które zostało wybrane jako wcielenie Jedynej Kapłanki pradawnych bóstw – tak starych, że nie mają imiom. Ich jedyną służącą jest Arha – imię to oznacza Pożartą, która niczym nepalska Kumari odradza się w ciałach kolejnych dziewczynek. Czteroletnia kapłanka zostaje odebrana rodzicom i wychowana w surowej atmosferze świątyni. Jako nastolatka dostaje prawo wstępu do najświętszego miejsca w całym Ziemiomorzu – labiryntu umieszczonego pod grobowcami bogów. Jej życie upływa między obowiązkami, a nocnymi wędrówkami po niekończących się korytarzach, aż do momentu, kiedy niespodziewany gość zakłóci jej spokój i pokaże, że od życia można chcieć czegoś więcej.
Historia Tenar zawsze silnie oddziaływała na moją wyobraźnię. Z jednej strony chciałam być taka jak ona – doglądać sekretu, którego nikt inny nie zna i nie pozna, znajdować spokój w samotności. Z drugiej – całym sercem życzyłam jej tego, żeby udało jej się uciec z miejsca, w którym była praktycznie martwa za życia. Pragnęłam, żeby wybrała wolność, jednocześnie żałując sekretów labiryntu. Mam wrażenie, że Tenar odcisnęła na mnie swój ślad, że łatwiej mi rzucać się czasem na oślep za pozornie nierealnym marzeniem, bo kiedyś, dawno, za jej sprawą sporo rozmyślałam o tym, jaką cenę warto zapłacić za prawo do zobaczenia czegoś więcej, niż ściany pozornie tylko rozległego labiryntu.
Kolejne tomy były dla mnie praktycznie nowością. Nie pamiętałam nic z trzeciego, pozostałe czytałam po raz pierwszy. Najlepszy okazał się piąty. „Inny wiatr” pięknie zamyka cały cykl, przywołując ulubionych bohaterów, a także wprowadzając kolejną charyzmatyczną postać kobiecą. Autorka napisała go wiele lat po ukończeniu pozostałych tomów i jest on równie dobry, jak dwa pierwsze, i co ciekawe, może pochwalić się wyjątkowo wartką akcją. Opowiadania, które zamykają opasłe tomiszcze są już nieco nierówne, ale że z Ziemiomorzem nie jest łatwo się rozstać – nie po tylu chwilach spędzonych wśród wysp archipelagu – czyta się je z przyjemnością, przedłużając jak najbardziej lekturę.
„Ziemiomorze” to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów fantasy. To mądre, znakomicie napisane książki obfitujące w małe olśnienia, piękne pod względem językowym i znakomicie przełożone na język polski („Czarnoksiężnik z Archipelagu” w kultowym tłumaczeniu Barańczaka). Jeśli umknęła wam ta książka, koniecznie nadróbcie tę stratę.
Moja ocena: 6/6
No Comments