Mam odruch – gdy tylko w moim życiu pojawia się podwyższona ilość stresu, natychmiast czuję potrzebą sięgnięcia po kryminał. Ciekawe, czy chodzi tylko o wciągającą fabułę, która pozwala się oderwać od spraw bieżących, czy jednak gęsto ścielący się trup jest dla mojego odstresowania istotny;) W każdym razie, ostatnie tygodnie dały mi w kość, więc po przeczytaniu wszystkich w miarę nowych kryminałów, które miałam na półkach, zaczęłam grzebać w tylnych rzędach w poszukiwaniu zachomikowanych tam staroci. I znalazłam dwie książki brytyjskiej autorki, Ann Cleeves, które należą do tzw. kwartetu szetlandzkiego – ich akcja toczy się na tych klimatycznych szkockich wyspach.
Bohaterem obu części (zapewne też kolejnych) jest inspektor Jimmy Perez, którego nazwisko sugeruje egzotyczne pochodzenie. Jest jednak rdzennym Szetlandczykiem, za to legenda rodzinna mówi, że jeden z jego przodków był marynarzem hiszpańskiej Armady i po przegranej bitwie z Anglią, morze wyrzuciło go na szetlandzki brzeg. Jimmy jest dość typowym bohaterem powieści detektywistycznych – rozwiedziony, niepewny siebie samotnik. Również tło wydarzeń wydaje się dość znajome – niewielka społeczność, w której wszyscy się znają, i jak to wyspiarze, stoją za sobą murem. Zbrodnia popełniona na jednym z nich wywołuje społeczne oburzenie – wszyscy pragną, aby sprawca został jak najprędzej ukarany. Jedna w „Czerni kruka” zamordowana zostaje dziewczyna, która nie jest „stąd”. Wraz z ojcem przyjechali na Szetlandy niedawno, i choć starali się wrosnąć w miejscową społeczność, nie do końca im się to udało. Jednak jej śmierć wydaje się w jakiś sposób łączyć z zaginięciem małej dziewczynki przed laty, a to już jest sprawa, która zdecydowanie porusza wszystkich wokół. Dość szybko zostaje znaleziony kozioł ofiarny – lekko upośledzony starszy mężczyzna, który mieszka w pobliżu i którego widziano z obiema dziewczynkami. Inspektor Perez ma jednak niejasne przeczucie, że sprawa nie jest tak prosta, jak by się mogło wydawać.
Akcja toczy się zimą, i zimowe Szetlandy prezentują się tu w całej swojej krasie – są tu oblodzone klify, pokryte śniegiem torfowiska i ciągły półmrok. Znakomita sceneria dla kryminału, a że akcja toczy się wartko, a rozwiązanie zagadki całkowicie zaskakuje, poczułam się bardzo zachęcona i natychmiast sięgnęłam po kolejną część. Niestety, „Biel nocy” zdecydowanie mniej mi się spodobała.
Tym razem akcja toczy się latem, zamiast wiecznej nocy mamy ciągły dzień. Ofiarą jest znowu ktoś obcy, także kilka innych wątków jest jakby żywcem skopiowanych z pierwszej części. Podobnie jak w „Czerni kruka”, Perezowi w prowadzeniu dochodzenia pomaga niejaki Roy Taylor – inspektor z Inverness, wysłany aby przejąć sprawę. Jego postać dodaje całości kolorytu, pozwala spojrzeć na Szetlandy oczami przyjezdnego. Akcja jednak toczy się dość wolno, dochodzenie niespecjalnie posuwa się do przodu i w pewnym momencie byłam po prostu znudzona. Pod koniec robi się nieco lepiej, i chociaż tym razem domyśliłam się, kto jest mordercą, to sporo rzeczy mnie zaskoczyło. Na szczęście Szetlandy są tu nadal piękne i groźne, ich mieszkańcy opisani z werwą i ciekawie, dlatego kulejące nieco dochodzenie nie przeszkadza cieszyć się lekturą. Chętnie sięgnęłabym po kolejne części „kwartetu szetlandzkiego”, ale niestety póki co wydawnictwo poprzestało na dwóch pierwszych, a szkoda…
Moja ocena: „Czerń kruka” 4,5/6; „Biel nocy” 4/6
No Comments