Niezbadanymi ścieżkami chadzają moje czytelnicze wybory. Miałam zamiar przepędzać chorobę lekturami lekkimi i przyjemnymi, i nawet próbowałam ten zamiar zamienić w czyn, sięgając kolejno po „Świat bez końca”, „Winnicę w Toskanii” i kilka angielskich czytadeł. Nic z tego – każdą rzucałam w kąt po kilku zdaniach. Wytężyłam siły, skupiłam się i stwierdziłam, że mam ochotę na coś równie melancholijnego, jak mój nastrój, a że byłam pełna złych przeczuć co do swojej umiejętności skupiania się w gorączce, zdecydowałam, że powieść będzie przesadą. Spojrzałam na półkę i niewiele myśląc, wyciągnęłam książkę, którą mam od bardzo dawna i którą już dawno powinnam była przeczytać – „Topiel” Junota Diaza, laureata zeszłorocznej nagrody Pulitzera za powieść „The Brief and Wondrous Life of Oscar Wao.” W ten sposób przeczytałam pierwszą w tym roku książkę za 6 punktów na 6.
„Topiel” to zbiór dziesięciu opowiadań o życiu dominikańczyków w ich ojczyźnie oraz na emigracji w Stanach, przede wszystkim w biednej społeczności New Jersey. Opowiadania łączy osoba narratora oraz kilka innych przewijających się postaci. Wszystkie dotyczą życia tej samej rodziny w różnych miejscach i na różnych etapach. Mamy więc obrazki z dzieciństwa na Dominikanie, pierwsze kroki na emigracji, sceny z życia dominikańczyków zamieszkujących biedne osiedla New Jersey. Opowiadania są poukładane niechronologicznie, ale bardzo starannie – każde kolejne rzuca nowe światło na poprzednie, sprawiając, że ma się ochotę zacząć czytać je wszystkie od początku natychmiast po przewróceniu ostatniej strony.
Diaz jest niezwykle wrażliwym obserwatorem. Jego historie są krótkie i często niewiele się w nich dzieje. Podglądamy wycinki życia, ot tyle. Jest to jednak życie ukazane w całej złożoności, poetycko, a zarazem z drobiazgowym realizmem. Mamy tu miłość, zdradę, porzucenie, akceptację, wyobcowanie, inność, mamy społeczność, która musi zapłacić wysoką cenę za próbę ucieczki do lepszego świata, mamy wykorzenienie, tęsknotę i szok kulturowy. I chociaż każde opowiadanie pokazuje tylko mały fragment rzeczywistości, są jak okna, przez które można spojrzeć na szeroki świat wielokulturowości.
Pisząc o Diazie, nie można nie wspomnieć o języku jego prozy. Diaz pisze w tzw. Spanglish, czyli mieszance angielskiego i hiszpańskiego. Polski przekład zachowuje całe bogactwo słów hiszpańskich, które bardzo szybko stają się zrozumiałe z kontekstu, książka zawiera zresztą słowniczek hiszpańskich słów i zwrotów. Hiszpańskie wtrącenia nie przeszkadzają, raczej dodają kolorytu.
Rzadko czytuję opowiadania, cieszę się jednak, że sięgnęłam po ten zbiór i jestem przekonana, że nieraz będę wracać do niego. Warto było chorować, żeby poznać tę piękną książkę!
Moja ocena: 6/6
No Comments