Nie przepadam za opowiadaniami. Nie umiem ich czytać, denerwuję się, kiedy nagle opowieść się kończy, a ja dopiero zaczęłam wnikać w świat w niej przedstawiony. A jednak opowiadania George’a Saundersa przeczytałam na jednym oddechu. Zajrzałam do „10 grudnia” z czystej ciekawości, tyle się bowiem naczytałam o tym zbiorku w amerykańskiej prasie. Zajrzałam, przeczytałam pierwsze opowiadanie i zaparło mi dech. Dosłownie! Po przeczytaniu zaś wszystkich dziesięciu mówię z pełnym przekonaniem – nic lepiej napisanego już w tym roku nie przeczytacie.
George Saunders przywraca wiarę w to, że w literaturze jeszcze nie wszystko zostało powiedziane (wiarę, której ja nigdy nie straciłam, ale niektórzy chyba tak). Kocham wielkie, realistyczne powieści i wierzę w to, że wciąż można w tradycyjny sposób opowiadać nowe rzeczy. Wciąż jednak zdarzają się pisarze, którzy potrafią napisać tak, jak nikt przed nimi nie pisał.
Na czym polega fenomen opowiadań Saundersa? Nie potrafię go ubrać w słowa po jednym przeczytaniu (będę czytać ponownie, tym razem w oryginale), powiem tylko, że lektura tej książki przypomina jazdę kolejką górską. Nieoczekiwanie zaczynamy spadać, potem tętno nam się wyrównuje, wiemy jednak, że za chwilę znowu nastąpi ostry zakręt i świat wokół nas zawiruje. Tak pisze Saunders.
W zbiorze znajdziemy dziesięć opowiadań, a wszystkie opowiadają o ludziach, którym życie w jakiś sposób dało w kość. Są zagubieni, nie do końca zdają sobie sprawę, że za daleko wybiegają w marzeniach, że nigdy nie uda im się żyć takim życiem, jakie sobie wyobrazili. American dream nigdy się w ich wypadku nie ziści, oni jednak tego nie wiedzą. Co gorsza, przez moment wydaje się, że to, do czego aspirują, jest w zasięgu ręki. Zakompleksiony mężczyzna wygrywa na loterii, ale przepuszcza wygraną na bezsensowny symbol statusu, nie chcąc, by jego córka czuła się gorsza od dzieci sąsiadów. Ciężko pracujący woźny dostaje awans, ale zaprzepaszcza go, zdradzając w momencie przesadnej szczerości, co ma na sumieniu jego szef. Bohaterowie Saundersa zazdroszczą innym i nie potrafią tej zazdrości opanować, gubią się w natłoku własnych emocji.
Jednocześnie jednak Saunders nie pozbawia nikogo, a zwłaszcza czytelnika, resztek nadziei. Mimo małostkowości, zawiści i przerostu ego, jego bohaterowie wskutek nieoczekiwanych porywów czynią też dobro. Nic nie jest przewidywalne, nie ma żadnych reguł. Użalający się nad sobą przegrany potrafi kogoś ocalić albo zostaje ocalony, tak po prostu. Świat jest okrutny dla wielu, ale promyki nadziei pojawiają się znienacka.
Największe wrażenie zrobiło na mnie chyba ostatnie, tytułowe opowiadanie, w którym na zamarzniętym jeziorze przecinają się losy nadwrażliwego, obdarzonego bujną wyobraźnią chłopca i nieuleczalnie chorego mężczyzny, który planuje popełnić samobójstwo. Kilkanaście stron zaledwie, a na nich dwie pełne, żywe osoby. Jak Saunders to zrobił, że w tym krótkim tekście zdołał przekazać nam tyle prawdy na ich temat? I jakim cudem ta opowieść nie ociera się o sentymentalizm?
Tak naprawdę jednak wrażenie robi każde z dziesięciu opowiadań. Świetna jest „Ucieczka z Pajęczej Głowy”, porażająca wizja futurystycznego społeczeństwa, prowadzącego eksperymenty na skazańcach. Doskonałe są też „Patyki”, w których na dosłownie 3-4 stronach opowiedziane są całe losy jednej rodziny. Każdy rozdział niesie kolejne olśnienie.
Nie sposób pisać o polskim wydaniu tej książki, długo oczekiwanym, nie wspominając o tłumaczeniu Michała Kłobukowskiego, miejscami ocierającym się o doskonałość, miejscami zaś przekombinowanym. Analizy tego tłumaczenia znajdziecie w Dwutygodniku i w Nameste, ja zaś czuję potrzebę przeczytania teraz Saundersa w oryginale. A potem może jeszcze raz po polsku, porównując obie wersje i ucząc się. Niektóre decyzje tłumacza były mało trafione i coś w trakcie lektury zgrzyta, jednak większa część tekstu przetłumaczona jest z prawdziwą wirtuozerią, błyskotliwie wręcz. Ciekawy to przypadek, myślę, że studenci translatoryki będą go w przyszłości zgłębiać.
Moja ocena: 6/6
"10 grudnia" George Saunders
tłum. Michał Kłobukowski
Wydawnictwo W.A.B. 2016
1 Comment
[…] O thrillerze opowiem niedługo, co do Bookera zaś warto wiedzieć, że „Lincoln in the Bardo” Saundersa ukaże się u nas za rok w wydawnictwie Znak, a że miałam okazję zawrzeć znajomość z tą książką, zdradzę wam, że jest na co czekać. Zresztą może pamiętacie, jaki zachwyt wzbudziły we mnie opowiadania Saundersa (klik). […]