O tę książkę stoczono prawdziwą wojnę na angielskich blogach książkowych. O ile jednych pozostawiła w zachwycie, dla innych okazała się perfidną manipulacją uczuciami czytelnika. Sześciogwiazdkowe recenzje sąsiadują w googlu z jedynkami i dwójkami, i to wszystko na blogach znanych, lubianych i szanowanych przeze mnie. Obok książki, która wywołuje taką burzę, nie można przejść obojętnie. Już dawno postanowiłam ją przeczytać, zwłaszcza że nawet w negatywnych recenzjach podkreślano, że jest to rzecz godna uwagi, choćby po to, aby wyrobić sobie własne zdanie. Zakupiłam ją więc na straganie z używanymi książkami w Winchester, zabrałam na ostatni, ciepły i cichy weekend w górach, otworzyłam wieczorem przy kominku i odłożyłam późno w nocy tylko dlatego, że chciałam oswoić emocje, które ta książka wywołuje.
Właściwie niewiele mogę o tej książce napisać, jej konstrukcja przypomina bowiem kalejdoskop, który po każdym rozdziale obraca się i odsłania zupełnie nowy obraz. Opisanie któregokolwiek z tych obrazów byłoby krzywdą dla potencjalnego czytelnika. Nie mogę powiedzieć nawet tego, co jest głównym tematem tej książki, musicie po prostu wziąć książkę i pozwolić się uwieść i jednocześnie powodzić nieco za nos.
Akcja toczy się w 1953 roku, w Ameryce. Dobra to epoka dla literatury, wystarczy wspomnieć „Drogę do szczęścia”. Tutaj także mamy małżeństwo w domku na przedmieściach – Pearlie i Hollanda. Poznali się jeszcze w dzieciństwie, potem Holland pojechał na wojnę, a po latach spotkali się przypadkiem na plaży – ona wciąż w nim zakochana, on doświadczony, kruchy, inny. Wkrótce nastąpił ślub, potem domek w dzielnicy przy oceanie, syn, pies, czuła troska żony o wrażliwego męża. Ich życie było ciche, poukładane, a jej się zdawało, że jest szczęśliwa.
Holland Cook kissed me goodbye every morning at 8 and hello every evening at 6, as lovely and regular as the phases of the moon.
Aż pewnego dnia do ich drzwi zapukał Buzz – mężczyzna w markowych ciuchach, z drogimi prezentami i tajemnicą. A Pearlie będzie musiała zdać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie znamy tych, których kochamy.
Ameryka lat pięćdziesiątych to dość mroczna kraina. Rasizm, homofobia, lęk przed komunistycznymi szpiegami, traumy wojny minionej przywołane przez wojnę z Koreą. Greer przywołuje ten świat i osadza w nim kobietę i mężczyznę równie niepewnych swojej przeszłości i przyszłości, jak cały kraj. Książka jest zwięzła, liczy sobie niewiele ponad 200 stron, i czyta się ją krótko, ale niespiesznie, a jednak pełna jest niespodzianek, które powodują, że chce się czytać szybciej. Nie są to jednak właściwie zwroty akcji – raczej takie niespodziewane zakręty i drobne sekrety, które kryje życie. Pragnienia i motywacje bohaterów są pozornie niejasne, zagmatwane. Greer je delikatnie rozplątuje, na tyle, na ile można rozplątać nasze pogmatwane uczucia.
Zachwyca język powieści, liryczny, pełen fraz wpadających w ucho, sentencji, które aż się proszą o podkreślenie. Wpadamy w rytm już od pierwszych słów:
We think we know the ones we love.
Our husbands, our wives. We know them – we are them, sometimes; when separated at a party we find ourselves voicing their opinions, their taste in food or books, telling an anecdote that never happened to us but happened to them.
Gdy Buzz pojawia się w jej życiu i wyjawia jej coś, z czym nie tylko ona, ale wielu innych ludzi nie potrafiłoby się pogodzić, Pearlie mówi:
The alarm I felt was not just the shock of the words, as startling as someone jerking back the curtain in a dark room, blinding me with painful sunlight. It was that I had not known my husband at all. We think we know the ones we love, and though we should not be surprised to find that we don’t, it is heartbreak nonetheless. It is the hardest kind of knowledge, not just about another but about ourselves. To see our lives as a fiction we have written and believed. Silence and lies. The sensation I felt that evening – that I did not know my Holland, did not know myself, that it was perhaps impossible to know a single soul on earth – it was a fearful loneliness.
O ile udało mi się przewidzieć pierwszą rewelację, którą poznaje Pearlie, to jednak autor szybko pokazał mi, że nie jestem taka sprytna, jak mi się wydaje. Prawdę mówiąc, właśnie te kolejne fragmenty układanki, rzucane od niechcenia w niespodziewanych momentach, były przyczyną największej fali krytyki względem tej książki. Uważano, że Pearlie nie chowałaby niczego w sekrecie, że głos autora zagłusza głos narratorki, manipulując czytelnikiem. Nie odniosłam takiego wrażenia. Wydawało mi się raczej, że Pearlie boi się powiedzieć wszystko od razu, że tak wyćwiczyła się w oszczędzaniu stresu swojemu mężowi, że nie potrafi rzucić czytelnika na głęboką wodę i woli dawkować mu istotne informacje.
Intrygująca, liryczna, wnikliwa książka, niedopowiedziana i wyciszona, a zarazem bezlitośnie wciągająca. Książka o miłości, związkach i poświęceniu. Warto ją przeczytać, warto by ją też było przetłumaczyć – mam nadzieję, że się doczekamy polskiego wydania. Ciekawa jestem, czy wzbudziłoby podobną burzę wśród naszych recenzentów. Jeśli tak, będę wśród zagorzałych obrońców.
Moja ocena: 5,5/6
No Comments