Niewielkie Bishop’s Lacey okazuje się być prawdziwym zagłębiem zbrodni – trup ściele się gęsto i to co kilka miesięcy. Nie wydaje się to specjalnie stresować miejscowych, policja także reaguje ze stoickim spokojem, czasem nawet nieco denerwującym. Jedna osoba za to nie posiada się z radości i coraz sprawniej rozwiązuje zagadki kryminalne. Chodzi oczywiście o Flavię de Luce, już chyba dwunastolatkę, która wraz z ojcem i siostrami mieszka w Buckshaw, wielkim, starym domu w pobliżu wioski. Ci, którzy poznali już Flavię w poprzednich dwóch częściach cyklu, nie potrzebują zachęty, aby sięgać po kolejne części, jeśli jednak są wśród was osoby, które jeszcze nie zawarły znajomości z tą nieco ekscentryczną bohaterką, nie zwlekajcie ani chwili.
Flavia w tym tomie jest już nieco poważniejsza i chyba bardziej dotykają ją złośliwości starszych sióstr. Jest jednak godną potomkinią angielskiego rodu – chłód, opanowanie i dystans są dla niej zachowaniem naturalnym. I tylko czasami, gdy dziewczynka zaczyna dojrzewać, widać małe pęknięcia w skorupie, w której się schowała.
Wciąż jest jednak urocza i rezolutna. Eksperymentuje z chemią w odziedziczonym po wuju laboratorium, robi siostrom takie psikusy, że na ich miejscu zawsze zamykałabym drzwi na klucz, a gdy Cyganka przepowiada jej nico dziwną przeszłość, w odwecie (oczywiście całkiem przypadkowo) puszcza jej namiot z dymem. Gdy zaś we własnym ogrodzie natyka się na trupa, robi wszystko, żeby rozwiązać zagadkę zanim zrobi to policja, nawet jeśli będzie to oznaczać zacieranie śladów, ukrywanie informacji i narażenie się na szlaban.
Trzeci tom przygód Flavii podobał mi się bardziej niż poprzedni. Wydaje mi się, że akcja jest bardziej spójna, nie ma właściwie żadnych dłużyzn, i choć może nieco mniej w nim humoru, a więcej melancholii, i tak kilkakrotnie zaśmiałam się w głos. Właściwie nie wiem, do czego się przyczepić, więc nie będę nawet próbować. W innych recenzjach krytykowano polskie tłumaczenie tytułu, a mnie się ono wyjątkowo podoba. Angielski „red herring” oznacza fałszywy trop, wskazówkę rzuconą bez sensu, aby zmylić przeciwnika, polskie „ucho w śmietanie” to coś absurdalnego, pozbawionego sensu. Niby nie to samo, ale jednak znaczenie dość zbliżone. Co więcej, oryginalny tytuł jest dwuznaczny, smród ryby stanowi bowiem jeden z najważniejszych tropów w śledztwie. Czy ktoś znajdzie lepszy polski idiom, który będzie miał podobne znaczenie i będzie zawierał wzmiankę o rybie? „Ucho od śledzia w śmietanie” to tłumaczenie odważne i fantazyjne – po co komu tłumaczenie dosłowne, które nie będzie miało żadnego ukrytego znaczenia? Zresztą tłumaczowi należą się słowa uznania nie tylko za tytuł – drugą część przygód Flavii czytałam w oryginale i dzięki temu wiem, z jak trudnym zadaniem musiał się zmierzyć pan Jędrzej Polak. Mieszkańcy Bishop’s Lacey mówią uroczą gwarą, często niegramatycznie, zaś książka naszpikowana jest aluzjami do Szekspira, Blake’a i literatury wiktoriańskiej.
Cykl o Flavii to świetne lekarstwo na coraz wcześniejsze wieczory, skrobanie szyb rano i przytupywanie na przystanku wieczorem. Mała społeczność wioski opisana jest zabawnie i czule, wszyscy jej członkowie są pełni przywar, a mimo to miałoby się ochotę ich poznać. Chociaż zastanowiłabym się dwa razy, zanim bym się zdecydowała wybrać do Bishop’s Lacey – przyjezdni padają tam często trupem, natknąć się można na zatrute ciastka, kosmetyki wywołujące opuchliznę, można wpaść do ukrytego w ogrodzie lochu lub zostać pogonionym przez złowrogą mieszkankę chaty w lesie. Na szczęście zawsze można liczyć na to, że Flavia de Luce wpadnie na trop naszego zabójcy, którego spotka zasłużona kara.
Moja ocena: 5/6
No Comments