Skończyłam lekturę chyba najbardziej wyczekiwanej książki roku. Czytałam ją wyjątkowo długo, przeżyłam kilka chwil zwątpienia w międzyczasie, by ostatecznie wyłączyć Kindle’a z żalem – zżyłam się z mieszkańcami Pagford – w końcu poznałam ich od dobrej i złej strony (szczerze mówiąc, głównie od złej), parę razy chciałam nawet głośno wykrzyczeć swoje oburzenie, a ostatecznie zaczęłam ich rozumieć. I chciałabym wiedzieć, jak ich życie będzie toczyło się dalej.
J.K. Rowling wykazała w tej książce sporą odwagę. Mogła przecież spokojnie odcinać kupony i napisać sequel lub prequel Harry’ego, tudzież nową opowieść dla młodzieży osadzoną w jakimś magicznym świecie. Fani byliby zapewne usatysfakcjonowani, a powieść zostałaby zapewne zekranizowana. Autorka Harry’ego Pottera jednak postanowiła zaryzykować, pokazać, że nie jest tylko autorką jednego hitu, i napisała książkę, która na pewno wielu fanów Harry’ego głęboko rozczaruje. Co więcej, napisała ją dobrze.
„Trafny wybór” to powieść o Mugolach, takich najprawdziwszych Mugolach z krwi i kości – Dursleyowie znakomicie pasowaliby do społeczności Pagford. Co więcej, akcja osnuta jest wokół śmierci lokalnego radnego i wyborów jego następcy. Bądźmy szczerzy – książka o lokalnym samorządzie? O polityce społecznej, o kampanii wyborczej? Na pierwszy rzut oka wydaje się to skrajnie zniechęcające.
Autorka wiedziała jednak, że nawet gdyby napisała powieść o, dajmy na to, księgowych (z całym szacunkiem dla księgowych), i tak sięgnęłyby po nią miliony czytelników. Napisała więc coś, czego nie powstydziłby się nawet Dickens – zaangażowaną powieść społeczną, mocno, może nawet zbyt mocno, dydaktyczną, momentami śmieszną, a ostatecznie przejmującą i przeraźliwie smutną. Tak jakby czuła, że swoim piórem naprawdę może zmieniać świat – w końcu za sprawą cyklu o Harrym Potterze miliony dzieciaków zaczęły sięgać po książki, dlaczego więc nie spróbować za sprawą „Trafnego wyboru” uświadomić czytelnikom, jak niewiele czasem potrzeba, żeby pomóc drugiemu człowiekowi, i jak łatwo go zniszczyć.
Akcja toczy się w fikcyjnym angielskim miasteczku Pagford, pozornie idyllicznym miejscem, o jakim marzą turyści odwiedzający angielską prowincję – niewielkie domki, kosze z kwiatami, pomnik, kościółek z pięknymi witrażami. Za tą uroczą fasadą kryją się jednak uprzedzenia, małostkowość i znieczulica. W jednej z pierwszych scen umiera Barry Fairbrother (nazwisko iście wiktoriańskie i bardzo znaczące – Barry to jedyny mieszkaniec Pagford, któremu dobro bliźnich naprawdę leży na sercu). Jego śmierć powoduje powstanie wakatu w radzie miejskiej (tytułowe „casual vacancy”), i oczywiście natychmiast znajduje się cała grupka chętnych, aby ten wakat zapełnić. Zaczynają się najpierw niewinne przepychanki, ale za sprawą zbiegu okoliczności, a może bardziej dlatego, że miarka zaczęła się przelewać, dochodzi do coraz poważniejszych ataków na kandydatów – ataków, które nie tylko odsłaniają kolejne brudne sekrety i słabości mieszkańców Pagford, ale wywołają prawdziwą lawinę dramatycznych wydarzeń.
Akcja toczy się powoli i przyznaję – niełatwo było mi wgryźć się w tę książkę. Według Amazon jest w niej aż 81 postaci, nie naliczyłam aż tylu, ale jest co najmniej kilkunastu bohaterów pierwszoplanowych. Kolejne rozdziały skupiają się na innych postaciach, początkowo trudno połapać się, kto jest kto. Akcja toczy się powoli, właściwie można powiedzieć, że na pierwszych 200 stronach akcji prawie nie ma. Poznajemy za to coraz lepiej kolejnych bohaterów, i im więcej o nich wiemy, tym bardziej lektura nas wciąga. Rozplątujemy powoli nitki wzajemnych zależności, postaci, które od początku wydawały się odpychające nie zyskują wprawdzie, ale za to zaczynamy rozumieć, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. A cały czas towarzyszy nam przeczucie zbliżającej się katastrofy. Czuć ją w powietrzu, i nawet gdy dzieje się mało, ze zgrozą obserwujemy mieszkańców Pagford, nieświadomych tego, że całkowicie dobrowolnie zmierzają w stronę tragedii.
Autorka bezlitośnie obnaża najgorsze cechy naszego społeczeństwa – „naszego”, bo choć akcja toczy się w Anglii, u nas bywa zupełnie tak samo. Ambicja, zawiść, uprzedzenia zamykają oczy na to, że obok jest ktoś, kto potrzebuje pomocy. Wieloletnia nienawiść do mieszkańców pewnego osiedla, pielęgnowana przez mieszkańców Pagford, zaślepia im oczy, a ci, którzy myślą inaczej, nie mają siły przebicia, nie potrafią bronić swoich racji i sami nie wierzą, że mogliby coś zmienić. Nawet jeśli opowiadają się po dobrej stronie, najczęściej czynią to z równie egoistycznych pobudek, co ich przeciwnicy. Większość z nich wydaje się wręcz obmierzła, i dopiero pod sam koniec, gdy zaczynamy wiedzieć o nich naprawdę dużo, ich pobudki stają się dla nas przynajmniej w części zrozumiałe.
Najmocniejszymi postaciami tej książki są jednak, i nie jest to zaskakujące, dzieci. Krystal Weedon, córka narkomanki, miotająca się między dwoma światami, Fats Walls, adoptowany syn dyrektora szkoły, czaruś i żartowniś, a jednocześnie okrutny dręczyciel, Andrew Price, zakochany bez pamięci w nowo przybyłej do Pagford Gai – to ich los obchodzi nas naprawdę. Widać, że J.K. Rowling potrafi kreować nieletnich bohaterów, umie wczuć się w ich świat – są poruszający i prawdziwi. To ich los obchodzi nas najbardziej i zarazem to oni są mimowolnymi sprawcami i ofiarami wszystkich najważniejszych wydarzeń.
J. K. Rowling zbudowała w swojej nowej powieści pełnowymiarowy świat, zupełnie inny od świata Hogwartu, ale nie mniej sugestywny. O ile w cyklu o czarodzieju roiło się od niespodziewanych przygód i nagłych zwrotów akcji, siła „Trafnego wyboru” jest stopniowe budowanie postaci i rosnące napięcie. A gdy już Pagford stanie się dla nas równie realne, jak świat za własnymi drzwiami, autorka przekręca nas przez emocjonalną wyżymaczkę i zostawia prawie bez tchu. Może i jest ta książka nieco za długa, może za dużo w niej nachalnego dydaktyzmu, ale to znakomita powieść, która udowadnia, że J. K. Rowling naprawdę potrafi pisać i daje nadzieję na kolejne świetne powieści spod jej pióra.
Moja ocena: 5/6
No Comments