dalekie wyprawy

New York University

23 marca 2012

Zwiedzanie to jedno, ale w końcu przyjechałam tu, żeby się czegoś nauczyć. Dzisiaj kilka impresji z pierwszych dni na New York University. A przyznać muszę, że jest o czym pisać. O ile bowiem dwa tygodnie na uniwersytecie w Luton niespecjalnie mnie zachwyciły (delikatnie mówiąc), to tutejszy uniwersytet to już naprawdę najwyższa półka i widać to na każdym kroku.

Uniwersytet położony jest w centrum miasta, w pięknej dzielnicy Greenwich Village, zaraz przy placu Waszyngtona. Większość nieruchomości w tej okolicy należy właśnie do NYU, przez co nie jest to instytucja zbytnio lubiana przez osoby zamieszkujące tę dzielnicę od pokoleń. Obecność setek studentów nadaje jednak charakter tej okolicy, zaś plac Waszyngtona od rana do wieczora oblegany jest przez dziesiątki osób uczących się, czytających, lub po prostu relaksujących między zajęciami.


Chodzę na zajęcia do Stern School of Business, i ciekawa jestem, czy na innych wydziałach studenci są równie ambitni i zaangażowani. Szczerze mówiąc, to właśnie uderzyło mnie najbardziej. Przyzwyczajona już jestem do tego, jak studenci w Polsce kombinują, żeby przejść przez studia lekko i bez wysiłku, natomiast tutaj już na uniwersytecie zaczyna się swego rodzaju „wyścig szczurów”. Oczywiście, określenie to jest dość negatywne, sami studenci jednak przyznają, że na ich wydziale panuje duch rywalizacji. Na zajęciach wszyscy jednak wyrywają się do odpowiedzi, a pytania i komentarze są naprawdę przemyślane. Niektóre ćwiczenia rozpoczynają się od tego, że ochotnicy mogą wyjść na środek i w kilku zdaniach przedstawić kwestię, która ich ostatnio zainteresowała – wszyscy mówią o bieżących wydarzeniach ze świata polityki i biznesu, żadne pudelki i inne plotki nie mają tu poklasku.

Trzeba też przyznać, że mimo iż mają naprawdę dużo pracy, wszystko jest tak zorganizowane, aby tę pracę ułatwić. Uniwersytet ma na przykład własne studio telewizyjne, w pełni profesjonalne – wczoraj uczestniczyłam w zajęciach z zarządzania sytuacjami kryzysowymi, podczas których studenci byli nagrywani jako goście w programie publicystycznym. Wszystko było doskonale przygotowane, byli niespodziewani goście (w ich roli wystąpiłyśmy między innymi ja i moja koleżanka), kłopotliwe pytania prowadzącego, którym był zawodowy dziennikarz. Profesjonalnie przygotowali się zresztą także studenci.Takich atrakcji jest tu zresztą więcej. Regularnie zapraszani są goście, w Stern School of Business są to biznesmeni, czołowi dziennikarze i politycy, domyślam się, że na wydziale Sztuk Pięknych mogą to być np. wiodący pisarze.

Wykładowcy są naprawdę dobrzy, profesjonalni i świetnie przygotowani. Co tu jednak dużo mówić – uczą nieporównywalnie mniej godzin rocznie, mają mnóstwo godzin dyżurów, świetny sprzęt i – uwaga, uwaga – asystentka, który pomaga im na KAŻDYCH zajęciach, wykonując, nazwijmy to, czarną robotę – sprawdzają testy, zbierają prace zaliczeniowe, podsumowują ich wyniki, sprawdzają obecność, a w trakcie zajęć na bieżąco przyznają punkty za aktywność.



Dzisiaj przypadkiem natrafiłyśmy na księgarnię uniwersytecką, która przyprawiła mnie o szok kulturowy. Oprócz normalnie zorganizowanych półek jest tu bowiem ogromna sala, w której każdy regał odpowiada innemu kierunkowi studiów. Podzielone na specjalizacje i kursy, leżą tu podręczniki dla każdego kierunku, opisane szczegółowo nazwą kursu, semestru i nazwiskiem wykładowcy. Można tu znaleźć zarówno podręczniki, jak i lektury, skrypty, a nawet materiały dodatkowe przygotowane przez wykładowców. A ja wciąż pamiętam gorączkowe poszukiwania kompletnie niedostępnych podręczników podczas moich studiów!


Podsumuję krótko – trudno, jakoś przeboleję, że nie było mi dane tu studiować, ale może w ramach rekompensaty ktoś mógłby mnie tutaj zatrudnić?;)

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply