St Kilda to malutki archipelag, tworzący najbardziej wysuniętą na zachód część Hebrydów Zewnętrznych. Największa należąca to niego wyspa, Hirta, była zamieszkana aż do roku 1930, kiedy to ostatni mieszkańcy zostali na własną prośbę ewakuowani na stały ląd. St Kilda nie była najprzyjemniejszym miejscem do życia. Nie ma tam w ogóle drzew ani krzewów – wyspy to wystające z morza skały porośnięte trawą. Jedynym dostępnym pożywieniem były morskie ptaki – maskonury, głuptaki i inne, oraz ryby. Sto lat przed ewakuacją, na Hirtę przybył misjonarz. Wielebny Neil MacKenzie przywiózł na to pustkowie swoją młodziutką żonę i przeżył z nią tam 13 lat, próbując nawrócić tubylców wciąż uprawiających kult przodków i pogrążonych w wielu przesądach.
Wokół tych historycznych wydarzeń Karin Altenberg osnuła swoją debiutancką powieść. W nieprawdopodobnych realiach osadziła postkolonialną powieść, w której młody, idealistyczny misjonarz zmaga się zarówno z prymitywnymi warunkami życia, jak i z ogromem lokalnych wierzeń i z własnymi słabościami. Tylko że tym razem tłem nie jest czarna Afryka, ale część Zjednoczonego Królestwa, równie jednak dzika i zaskakująca. Ludzie na St Kildzie żyli w prymitywnych warunkach. Ich domy były stożkami z ziemi i kamieni, o bardzo grubych murach, bez okien i jakichkolwiek mebli. Na środku podłogi, na której udeptywane były rozmaite odpadki oraz popiół, znajdowało się palenisko, ponad nim zaś niewielki otwór dla wypuszczenia dymu. Spało się w zagłębieniach w ścianie, bez łóżek. Siedziało na podłodze. Wyobraźcie sobie dziewiętnastowieczną młodą damę, przyzwyczajoną do względnych przynajmniej luksusów, rzuconą nagle w takie środowisko. Dla nowego pastora i jego rodziny zbudowano wprawdzie prawdziwy dom, jednak całe otoczenie żyło właśnie prymitywnie. Młodziutka Lizzie, która zostawiła swój świat, aby przyjechać tu z mężem, musiała zmierzyć się nie tylko z ciężkimi warunkami, ale także z przytłaczającą samotnością – na wyspie nikt nie mówił po angielsku, a ona nie znała gaelickiego. W dodatku była w ciąży, a noworodki były na wyspie dziesiątkowane przez tajemniczą gorączkę, która zabijała w ósmym dniu życia.
Hirta, resztki starych zabudowań są obecnie restaurowane, żródło: www.www.geos.ed.ac.uk
„Island of wings” to portret dwojga ludzi rzuconych w ekstremalnie trudne warunki, samotnych i nie potrafiących się zrozumieć. Neil rzuca się w wir pracy misjonarskiej. Próbując w ten sposób pozbyć się poczucia winy za tragiczny błąd z czasów swojej młodości, nie zauważa, że krzywdzi swoich bliskich, że popada momentami w fanatyzm, że gubi samego siebie. Lizzie w swojej skrajnej samotności tęskni za poczuciem wspólnoty. Nie ma już nadziei na bale i rozrywki, chciałaby jednak chociaż przynależeć do miejscowej społeczności kobiet, móc wraz z nimi śmiać się, uczestniczyć w ich świętach i rytuałach. Są to jednak obrzędy pogańskie, surowo potępiane przez jej męża. Sama zresztą wie, że nigdy nie będzie jedną z nich, nawet gdy połączą je wspólne smutki i tragedie. Wyspa jednak wsącza jej się pod skórę niepostrzeżenie i prędzej niż jej mąż, próbujący panować nad swoim małym światkiem, staje się jej cząstką. Jej małżeństwo jest gorzkie, jednak gdzieś pod powłoką żalu i samotności wciąż tli się wzajemne uczucie, które kiedyś przywiodło ich razem w to dziwne miejsce. Rozterki, które szarpią nimi obojgiem są więc tym ciekawsze, zaś ich wzajemna relacja niejednoznaczna, intrygująca.
W tle zaś toczy się prawdziwa batalia. Ostatnie chwile społeczności są już przesądzone. Cywilizacja przychodzi niepostrzeżenie, ze wszystkimi swoimi błogosławieństwami i przekleństwami. Nowe domy będą może wygodniejsze, ale czy można w nich utrzymać tego samego ducha wspólnoty, którym przesiąknięte były zbudowane przez przodków prymitywne chaty? Gdy umierają kolejne dzieci, czy można poprzestać na modlitwach do nowego Boga, zaniedbując starożytne obrządki? Czy wraz z nowymi sprzętami i ubraniami nie przyjdzie także zawiść, próżność i chciwość?
Mężczyźni tworzący parlament St Kildy pod koniec dziewiętnastego wieku, żródło: www.stkilda.org
Liryczna, napisana prostym językiem opowieść porusza kwestie fundamentalne – miłość, lojalność, zdradę, samotność ludzi dzielących łóżko i dom, ale wędrujących po innych orbitach. To także czuły obraz ginącej społeczności, tym ciekawszy, że oparty na źródłach historycznych przebadanych przez autorkę. Życie na St Kildzie, choć okrutne i trudne, pod wieloma względami przypominało utopijną bajkę, i w zetknięciu z zewnętrznym światem po prostu nie mogło przetrwać. Podobno jednak potomkowie ostatnich mieszkańców Hirty myślą o powrocie.
Moja ocena: 5/6
No Comments