Dawno, dawno temu pewien człowiek i jego córeczka żyli w małym domku w lesie. Żyli spokojnie i smutno, opłakując stratę, którą ponieśli. Pewnego dnia spacerując po zaśnieżonym lesie usłyszeli płacz malutkiego dziecka. Niedawno urodzona dziewczynka leżała na śniegu. Ojciec z córką ogrzali ją i uratowali. I już nic nie było takie samo.
Anita Shreve to w Stanach niezwykle popularna pisarka, jej powieści sprzedają się w milionowych nakładach. U nas nie jest tak znana jak choćby Jodi Picoult, a szkoda, bo pisze równie sprawnie o równie skomplikowanych psychologicznie i obyczajowo sprawach. Jej książki są bardziej kameralne niż książki Picoult, są bardziej skupione na psychice kilku bohaterów i w większości dotyczą miłości i jej utraty. Czyta się je lekko, ale potrafią poruszyć jakąś strunę. Nie inaczej jest ze „Światłem na śniegu”.
Narratorką jest dwunastoletnia Nicky. Odnaleziony noworodek nie tylko zawładnie jej wyobraźnią, ale także wyrwie z letargu, w jakim żyła razem z ojcem, sprawi, że pojawi się w niej nadzieja na to, że jeszcze kiedyś będą prawdziwą rodzinę. Niestety, ojciec nie chce zatrzymać dziecka i nie chce dopuścić do siebie myśli, że ich życie może jeszcze wyglądać normalnie. W dodatku w ich życie nieoczekiwanie wkracza kolejna zagubiona osoba i sprawy komplikują się jeszcze bardziej.
„Światło na śniegu” ma dość przewidywalną fabułę, choć nie do końca sztampową. Mimo to jednak czyta się je z napięciem i trudno nie związać się emocjonalnie z bohaterami, zwłaszcza z małą Nicky. Przyjemna lektura na zimowy wieczór.
Moja ocena: 4/6
No Comments