dzielnica fikcji

Jesienna książka wiosną

1 czerwca 2012

Miarą dobrej książki może być to, ile zostaje nam z niej w pamięci bo tygodniu, miesiącu czy roku od lektury. Częstokroć książki, które wydają nam się znakomite, wyparowują po kilku tygodniach całkowicie. A ponieważ w trakcie majówki przeczytałam książkę, którą uznałam za świetną, a dopiero dzisiaj zabieram się do napisania czegokolwiek o niej, będę mogła sprawdzić, jak wiele mi z niej w pamięci zostało.


„The Shooting Party” Isabel Colegate było na mojej liście lektur obowiązkowych od dawna. No bo jakże miałabym nie zajrzeć do książki, której akcja toczy się w angielskiej rezydencji u schyłku epoki edwardiańskiej? Książki, która opowiada o końcu epoki, która mnie fascynuje od lat już – epoki wielkich angielskich rodów, epoki popołudniowych herbat, sezonowych polowań, manier i konwenansów.

Gdyby zresztą nie skusił mnie prosty opis akcji, to i tak nie oparłabym się recenzjom takim, jak ta:

„Mówię poważnie – zanim zaczniecie czytać, co mam do powiedzenia na temat tej książki, musicie pójść tam, gdzie zwykle robicie zakupy książkowe, i nabyć swój egzemplarz. Właśnie teraz! Kiedy już przyjdzie, to otwórzcie ją i zacznijcie czytać natychmiast, odkładając wszystkie inne zobowiązania na bok. Naprawdę jestem śmiertelnie poważna. Gdybym mogła sobie na to pozwolić, kupiłabym egzemplarz każdemu czytelnikowi tego bloga, a potem stała za jego plecami gdy będzie już czytał, śmiała się i klaskała przy co lepszych fragmentach” – napisała Book Snob.

Gdyby napisał to jeden z waszych ulubionych blogerów, to czy bylibyście w stanie zignorować taką rekomendację? A ja wręcz miałam tę książkę na półce! Stała u mnie od czasów niepamiętnych, i to nawet w dwóch egzemplarzach – pierwszy jest wyjątkowo nieprzyjazny z uwagi na malutką książkę, gdy więc wypatrzyłam kiedyś w antykwariacie pierwsze wydanie w twardej okładce, z piękną obwolutą, i to za grosze, natychmiast je kupiłam. I wreszcie wzięłam do ręki, a nawet zapakowałam do torby, zabrałam na uroczą, słoneczną majówkę i tym samym zafundowałam sobie listopad w maju.

Isabel Colegate bowiem pisze nieprawdopodobnie sugestywnie. Ostatnie polowanie sezonu odbywa się pod koniec października, i październikowa, a właściwie nawet listopadowa aura jest ważnym elementem opowieści. Mimo siedzenia na słonecznym tarasie momentami czułam chłód rosy na skórze, słyszałam szelest liści pod stopami, czułam zapach jesieni. Jesieni, która przychodzi nie tylko w sensie meteorologicznym, ale także przenośnym. Jest rok 1913, świat jest jeszcze niewinny, ale już niedługo. Bohaterowie naszej opowieści nie wiedzą, że to ostatnie takie polowanie, że już nigdy więcej małe grzeszki i romanse, plotki i kurtuazje, nie będą stanowiły centrum ich wszechświata. A ponieważ my to wiemy, czytamy w oczekiwaniu na apokalipsę.

Całą książkę zresztą przenika taki fatalistyczny duch. Ostatni dzień polowania to wielkie wydarzenie towarzyskie – zjeżdżają się najznamienitsi strzelcy, ale także ci, którzy stoją najwyżej w towarzyskiej hierarchii. Wraz z nimi przyjeżdżają ich żony, kochanki, córki. I wszyscy bawią się świetnie, i tylko czytelnik przeczuwa, a raczej po prostu wie, że coś się wydarzy, coś symbolicznie i bezwzględnie zakłóci sielankę.

Nienawidzę polowań i nie rozumiem myśliwych, ale w tej książce polowanie to tylko pretekst. Jest symbolem świata, w którym liczyły się tylko pozory. Całe życie zależało od metryki – jeśli urodziłeś się w dobrej rodzinie i byłeś w dodatku pierwszym synem, świat należał do ciebie. Te pozory były starannie podtrzymywane przez cały wachlarz reguł i zasad, których złamanie groziło wyrzuceniem poza nawias społeczeństwa próżniaczego. Isabel Colegate po mistrzowsku portretuje ludzi, którzy w tym systemie się duszą, choć jednocześnie go podtrzymują, i w przejmujący sposób pokazuje ich w momencie zawalenia się wszystkiego, w co wierzyli.

To opowieść o Anglii, którą znamy tylko z powieści i filmów, Anglii mitycznej, która być może nigdy nie istniała. Dwójka bohaterów książki tak właśnie rozmawia o swojej ojczyźnie:

„’Sądziłabym, że każdy Anglik, gdy myśli o swoim kraju, widzi angielską wieś. Czy Anglia nie oznacza zieleni, dymu unoszącego się z kominów wiejskich chałup, gawronów kraczących w koronach wiązów, dziedziców i proboszczów i nauczycieli i wesołych wieśniaków w towarzystwie rumianych dzieci?’

’Ta Anglia już od dawna nie istnieje.’

’Musi istnieć. Jakim cudem mielibyśmy wszyscy wierzyć w coś, co nie istnieje?’

’Dokładnie. Wierzymy w nią. Dlatego ta idea jest tak potężna. Jest mitem.’

’Jeśli jest mitem, to ty jesteś jego częścią.’ Olivia była bardzo zadowolona ze swojego pomysłu. 'Widzisz, jesteś częścią mitu. Dlatego mówisz, że w niego nie wierzysz, bo jesteś wewnątrz niego. Dla ciebie on nie wygląda tak samo.'” (tłum. wszystkich cytatów moje)

Mityczna kraina nie jest aż tak szczęśliwa, jak mogłoby się wydawać. Wieczne próżnowanie jest także bardzo męczące. Inna bohaterka, wstając o świcie w dniu polowania, myśli sobie:

„Jakie to uciążliwe, musieć opuścić wygodne łóżko, założyć buty, kapelusz (i te głupie szpilki do kapelusza!), płaszcz, rękawiczki, być przewiezionym milę czy dwie, stać w przejmującym chłodzie i patrzeć, jak mnóstwo głupich ptaków zostaje zabitych, tak jakby nigdy się tego wcześniej nie widziało; ale nieważne, to był obowiązek, a czym jest życie, myślała wesoło Minnie, przerzucając nogi przez krawędź łóżka, jeśli nie jedną długą listą obowiązków?”

Bardzo angielskie, takie wręcz stereotypowe jest to wykonywanie tego, co trzeba, bez szemrania. A przecież gdzieś pod tym pozornie świetnie zorganizowanym pozorem życia czai się chaos, ludzie się wyłamują, wypadają z gry. Reszta jednak milczy, nie z braku uczuć, ale z poczucia obowiązku właśnie, bo skoro tyle pokoleń milczało i tupało z zimna na jesiennych polowaniach, to kim są oni, aby ten porządek rzeczy zakłócić? A przecież on nie może przetrwać, przecież to już ostatnia taka jesień, a po niej ten stary świat się skończy.

Melancholijna, nastrojowa, przejmująca to książka, a w dodatku nie przygnębiająca – przeciwnie, miejscami skrzy się dowcipem. Autorka ma cięty język i bezlitośnie obnaża słabości swoich bohaterów. W mojej ulubionej scenie z powieści córka pyta ojca, pana domu i gospodarza imprezy:

„’Załóżmy, że są gdzieś jacyś ludzie, których nie znamy?’

Spojrzał na nią poważnie.

’Jacy ludzie?’

„Czarujący. Naprawdę zachwycający, inteligentni, zabawni, dobrze wychowani… I my ich nie znamy, i nikt, kogo znamy, ich nie zna.I oni nie znają nas, i nie znają nikogo, kogo my znamy.’

Bob myślał przez chwilę, a potem powiedział: 'To niemożliwe. Ale nawet jakby to nie było niemożliwe, nie sądzę, że chciałbym znać tych ludzi. Nie sądzę, że mógłbym mieć z nimi cokolwiek wspólnego.'”

W świecie dawnych rezydencji fascynuje mnie nie tyle ich wystawny styl, wyrafinowane rozrywki, ale właśnie ten nieprawdopodobnie klaustrofobiczny nastrój. Jak dziwny musiał być świat, w którym się znało wszystkich, których się chciało znać? Jakie to uczucie wiedzieć, że nic nas nigdy nie zdziwi, nie ma niczego, w czym moglibyśmy się odróżnić od naszych rodziców, dziadków, pradziadków. Jak znaleźć wtedy sens życia?

„The Shooting Party” jest niezwykle sugestywnym portretem ludzi, którzy żyli w taki właśnie sposób. Na niespełna dwustu stronach autorka zawarła nie tylko żywy obraz epoki, ale także pełną dramatyzmu akcję. Od pierwszych stron wiemy, że coś się na polowaniu stanie, i możemy tylko zgadywać, kogo dosięgnie zabłąkana kula. I mimo że chciałoby się to jak najszybciej wiedzieć, to szkoda czytać tę książkę w pośpiechu – lepiej smakować piękny język i wczuwać się w klimat.

Czyli moje odczucia nie były nietrafione. To dobra książka, która pozostaje na dłużej w pamięci. Książka, do której zapewne wrócę, a tymczasem poszukam ekranizacji z lat osiemdziesiątych, która zgromadziła całą śmietankę brytyjskich aktorów. Wam zaś radzę – posłuchajcie Book Snob, jeśli znacie angielski to przełączcie okno na amazon lub book depository i zamówcie swój egzemplarz czym prędzej.

Moja ocena: 6/6

Dla tych, którzy poczują się zachęceni, mam jeszcze radę – gdy zaczniecie czytać, notujcie sobie nazwiska bohaterów wraz z podstawowymi opisami. Postaci jest tak wiele, że łatwo się w nich pogubić, i choć nie przeszkadzało mi to za bardzo, to gdy zaczęłam robić notatki, przyjemność z lektury znacząco wzrosła;)

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply